Kasia Dacyszyn czyli opowieść o silnej kobiecie.

Co może spotkać kobietę?
Gwałt. Bo sama się prosiła. Łaziła po ciemnych uliczkach, głupia była albo niezbyt dobrze pilnowała swojego drinka przy barze. I za krótką spódniczkę miała.
Albo można próbować pozbawić ją urody. Są na to różne sposoby. Czytamy przecież o tym jak to w Indiach z „niby powodów” oblewa się kobiety kwasem siarkowym a w necie można obejrzeć zdjęcia hindusek, których twarze zostały bezpowrotnie zniekształcone – rozpuścił je kwas.
(Według statystyk BBC w Indiach odnotowuje się rocznie aż 1000 przypadków ataków kwasem. W ciągu dwóch lat 2012-14 liczba takich wypadków wzrosła o 250 proc. czyli ponad dwukrotnie. Oblanie kwasem jest jedną z najstarszych form przemocy w Indiach. 90 procent ofiar stanowią kobiety. WO 9/09/2015 za Elitedaily)

….

22.08.2017, Katowice

Dokładnie w rok po ataku na Katarzynę Dacyszyn siedzimy obie w przytulnej knajpce w Kato i pijemy kawę. Przede mną piękna blondynka w przeciwsłonecznych okularach. Są blizny ale kiedy Kasia się uśmiecha to widzę głównie uśmiech. I piękne usta!

- Jeśli chcesz to na chwilę zdejmę okulary. Czekam na operację powieki. To cud, że widzę. Rzęsy rosną i tak się cieszę, że nie straciłam wzroku. To jest najważniejsze!

Dokładnie rok temu mężczyzna, który wcześniej przez kilka lat nękał Katarzynę, tuż przed rozprawą w sądzie rejonowym w Łodzi na oczach wielu osób oblał ja kwasem siarkowym. A potem usiadł na ławce i spokojnie zapalił papierosa. (tak, tak chodzenie ciemnymi uliczkami może być dla kobiety niebezpieczne ale żeby tak w biały dzień przed salą rozpraw..?)

Katarzyna Dacyszyn jest projektantką bielizny. Przez 10 lat była nękana przez nieznanego mężczyznę. Umieszczał w internecie wpisy i komentarze dotyczące jej osoby, wysyłał obraźliwe maile i sms-y oraz wydzwaniał na jej numer.

To się nazywa stalking. (Badania nad zjawiskiem stalkingu w Polsce prowadził Instytut Ekspertyz Sądowych na zlecenie Ministerstwa Sprawiedliwości. Badanie zostało przeprowadzone na 10 200 respondentach. Niemal 10 % badanych twierdząco odpowiedziało na pytanie, czy było ofiarą uporczywego nękania. Oznacza to, że niemal 3 mln Polaków mogło mieć do czynienia ze stalkingiem. W praktyce można się spodziewać, że zasięg tego zjawiska jest większy. Cyt za Infor.pl)

Problem ten dotyczy głównie kobiet. Już po ataku w sądzie do Kasi napisało kilka kobiet, które doświadczają tego rodzaju przemocy.

Po latach nękania był moment kiedy Katarzyna poczuła się zmęczona i powoli wycofywała sie z aktywności internetowej – nie pokazywała swoich projektów a nawet zawiesiła na jakiś czas prowadzenie swojego Fanpaga. Ale nękanie i tak się nasilało. Kasia nigdy ze stalkerem nie nawiązała żadnego kontaktu. Wciąż jednak dostawała pogróżki a po ataku okazało się, że oblanie kwasem to jedna z czerech „kar”, które miał jej wymierzyć mężczyzna.

Katarzyna po wypadku była w bardzo ciężkim stanie. Miała poparzone drogi oddechowe i uszkodzone oko. Na jej twarzy, rękach, szyi i tułowiu pojawiły się głębokie rany, które po czasie zmieniły się w trwałe blizny.

Co może zrobić kobieta?

Zaraz po ataku Kasia była bardzo przytomna.

- Nie panikowałam tylko ratowałam siebie. Zdarłam ubranie i próbowałam przemyć oczy wodą. Czułam, że to nie jest film, tylko naprawdę walczę o życie. Mimo tego co się stało poczułam w sobie siłę i to jak bardzo chcę żyć.
Ale zupełnie bezpiecznie poczuła się dopiero w szpitalu w Siemianowicach Śląskich.

Słucham jak opowiada o kobiecym wsparciu - przyjaciółek, koleżanek, pielęgniarek. Słucham o pokazie jej projektów, który zorganizowały koleżanki i który na żywo oglądała z personelem szpitala. Nie mogła być z nimi w Warszawie ale obolała i w bandażach była przed ekranem komputera.

- W szpitalu wszyscy bali się, że się załamię, że będę chciała popełnić samobójstwo. Pilnowali mnie. A ja poczułam się zaskakująco silna. Było mi ciężko ale tak bardzo chciałam żyć.

Patrzę na Kasię i widzę dzielną kobietę.

- Jestem ofiarą ale spotkało mnie też dużo dobra. Gdyby nie ta sytuacja nigdy bym się o nim nie przekonała.

Rozmawiamy bardzo szczerze. Nie tylko o faktach sprzed roku ale przede wszystkim o tym się zmieniło w życiu Kasia. O wieloletniej tęsknocie za posiadaniem dzieci i o przekuwaniu tej tęsknoty w potrzebę tworzenia. I że dobrze by było wrócić do swoich projektów. Teraz i mimo operacji i zabiegów, które jeszcze czekają Kasię. Bo każdy uraz, każda strata pozostaje już w nas na całe życie ale nadzieję niosą ludzie, pewność siebie i moc tworzenia.

- Byłam traktowana jak piękna laska a teraz jestem laską z bliznami. (śmiejemy się obie)

- Czy powinnam się uczyć makijażu żeby zakrywać te moje blizny? Albo chodzić ze spuszczoną głową? Zamknąć się w domu? Czy wręcz przeciwnie? Niech te blizny będą moim świadectwem. Kiedyś byłam płaczliwa i depresyjna, teraz staram się stać prosto i mimo bólu który mnie spotkał - żyć!

Dopijamy kawę. Kasia wraca dziś do swojej Łodzi. Szkoda, że nasz czas minął tak szybko.
Żegnamy się a ja żałuję, że nie ma prostego przepisu na bycie silną. Tak jak i nie ma poradnika, algorytmu - pstryk i juz wiem jak obudzić sobie siłę w trudnych okolicznościach. Nie poddać się. Upadać siedem razy a wstawać osiem, bo zdarzają się też przecież trudniejsze dni.

Kasię czeka jeszcze kilka operacji i zabiegów ale ma już dużo pomysłów na nowe projekty. Stara się jasno i odważnie patrzeć w przyszłość.
Patrzę na Kasię z wielkim zachwytem. Patrzę na jej blizny - widzę piękną i silną kobietę.

Szerokiej drogi Katarzyno! Trzymamy mocno kciuki!

07.10.2017 Dwa lata po wypadku

Tym razem to ja przyjeżdżam do Łodzi. Spędzam z Kasią długi niedzielny poranek w jednej ze śniadaniowi na Piotrkowskiej. Przez ten rok dużo się zmieniło. U Kasi zmiany, również fizyczne. Kasia przeszła kilka operacji plastycznych i zabiegów, z niecierpliwością i lękiem czeka też na wyrok sądowy.

Rozmawiamy. Kasia mimochodem odgarnia kosmyk włosów, który zasłania prawe poparzone kwasem oko. Jej twarz jest spokojna i radosna. Mówię jej, że wygląda pięknie a wtedy Kasia się śmieje:

- Zaraz, zaraz, czy ja Ci pokazywałam moje blizny? Szczegółowy zapis drogi, którą płynął kwas po moim ciele? – Kasia odsłania rękaw bluzki – Wszystko jest zapisane na prawej ręce. Na lewej rozlał się równo, wiesz jak pięknie to wygląda…?

- Taka mozaika?

- Mam nadzieje, że ją kiedyś pokocham – odpowiada Kasia.

- To jest jak naznaczenie? Twoja opowieść spisana na ciele?

- Tak, te linie to zapis tego co przeżyłam. Zostaną ze mną już na zawsze. To przód ciała a na plecach mam ślady po przeszczepach (i Kasia tłumaczy mi jak się robi przeszczep).

- Wiesz kiedyś myślałam: jak ja sobie z tym poradzę? A teraz już wiem. Poradzę sobie! Przede mną biała kartka a ja układam sobie życie na nowo. Nic mnie już nie wiąże, odeszłam z pracy, poznaję ludzi, którzy mnie widzą taką jaka jestem. Nie chcę od nich współczucia.

- Czułaś przed wypadkiem, że jesteś idealna? W sensie urody, kanonów piękna panujących w świecie mody?

- Chciałam być idealna ale czułam też niepokój, bo przecież wiedziałam, że nawet te najpiękniejsze modelki się zmieniają…
(Wszystkie stajemy się w pewnym momencie przeźroczyste – myślę sobie po cichutku.)

- Kasiu, co pomaga Ci być silną? – bardzo chcę się dowiedzieć.

- Siłę czuję kiedy tworzę coś nowego. Potrzebuję tego. Moja nowa kolekcja po wypadku jest zupełnie inna. Znajomy napisał mi, że to jest styl bandage, tak jak bandaż. „Czy to jakaś perwersja? Erotyka?” pomyślałam sobie wtedy. Ale nie! To jest prawda! Ta kolekcja to moje dziecko, kiełkowała we mnie kiedy leżałam w szpitalu nieprzytomna i owinięta bandażami.

- Bo to nie jest słodka bielizna tylko taka, która omotuje – kontynuuje Kasia – taśmy i linie. Ja nie nosze teraz biustonoszy, bo mam blizny więc to jest jak malowanie obrazów i wieszanie ich w garażu.

- Albo raczej wypuszczanie dzieci z domu?
(śmiejemy się obie)

foto

To co czuje i to co przeżyłam jest tutaj czyli w moich projektach.


(Ostatnia kolekcja Bunny Blanc. Stworzona po wypadku.
Jest prosta w formie. Opiera swą koncepcję na gładkiej, surowej dzianinie w kolorze skóry, przepasanej czarnymi, szerokimi taśmami w różnych symetrycznych konfiguracjach. Część z tych taśm oplata sylwetkę i jest w stylu bandage, bandoo, ponieważ przywodzić może skojarzenia z opasaniem bandażem. Linie te dzieląc jakby optycznie ciało podkreślają jednocześnie smukłość kobiecego ciała. Zwracają uwagę na atrybuty kobiecości, jakimi są talia, linia pod biustem, czy górna linia piersi. Kolekcja jest kobieca, silna w wyrazie i lekko sportowa w charakterze, co nadaje jej szeroka, sportowa taśma żakardowa z przepiękną czcionką pisanym logiem "Bunny Blanc". Sentymentalnie, sportowo, silnie i kobieco. Zdecydowanie na pokaz, nie do ukrycia pod ubraniem. Jeden z projektów jest modelem sportowym, do noszenia na siłowni i nadaje się do wszelkich innych aktywności. Pozostałe powinny ukazywać się pod koszulą, żakietem, marynarką podkreślając kobiecą siłę, niezłomność, walkę ze słabościami. Nie jest to słodka koronkowa kolekcja w cukierkowym klimacie. Ona ma trafiać do kobiet pewnych siebie. Kobiet silnych, które osiągnęły sukces, wygrały ze słabościami oraz tych walczących lub kobiet po przejściach, dźwigających się z trudnych sytuacji. Jest symbolem mojej walki jaką przeszłam rok temu i solidarności z innymi kobietami, które walczą. Mój modowy manifest siły kobiety dla innych kobiet.)

Oglądam zdjęcia modelek w bieliźnie zaprojektowanej przez Kasię i myślę o kobiecie, która siedzi przede mną i której ciało pokryte jest bliznami i o jej niezwykłej determinacji i odwadze w tworzeniu. Bielizna jest przecież postrzegana jako atrybut kobiecości. Nie pytam wprost ale Kasia jakby czytając w moich myślach opowiada:

- Medycyna estetyczna jest też po to żeby pomóc wrócić do normalności, nie budzić sensacji na ulicy (w takim przypadku jak mój). Ale przede wszystkim chcę pokochać to co mam, zaakceptować to co się zdarzyło.

- Siebie pokochać i tą swoją inność – dodaje stanowczo Kasia.

– Chyba wszystkie mamy powoli dość instagramowego modelu – te same makijaże i te same pozy. Może trzeba to przerwać?

- Kasiu, czy ty zawsze jesteś taka silna? Czy jest coś pomiędzy? Chwile zwątpienia?

- Bywają ale coraz rzadsze. Zdarza mi się płakać i myśleć: „byłam przecież taką ładną lalką ale już się popsułam”. Ale to już nie zdarza się często.

Kasia opowiada o tym jak przez trzy lata wstawała z kolan po rozstaniu z chłopakiem i kiedy tuż przed czterdziestką zaczęła się zbierać psychicznie to zdarzył się wtedy wypadek.

- Leżałam na szpitalnym łóżku a lekarze nie chcieli mi powiedzieć jak będę wyglądać, jak głęboko kwas spenetrował moje ciało. I wtedy myślałam : „matko moja jedyna szansa na to żeby być szczęśliwą właśnie przepadła, nie wiem czy będę miała twarz a to jest przecież podstawa pierwszej relacji..”

- Ale pamiętam też moment, taki błysk kiedy pojawiała się nadzieja: „kurcze ale może nie będzie tak źle”?

foto

Zapiski ze szpitala, wrzesień 2016
„Wczoraj minął miesiąc w Siemianowicach Śląskich.

Jak jest? Każdy pyta, dzwoni.

Kiedy myję zęby to nie patrzę w łazienkowe lustro. Personel medyczny odradził stanowczo. Najpierw nie widziałam przez parę dni. Oczy miałam spuchnięte jak piłki golfowe. Cała byłam tak spuchnięta. Zatrucie organizmu, to podobno normalna reakcja w chorobie oparzeniowej. Morfina w pierwszych dniach zdziałała cuda, nie czułam bólu, ciągle spałam, budziłam sie tylko na zmiany opatrunków i podanie morfiny.

Chwila potwornego bólu zmieniającego się po chwili w ciepło i przyjemne zamroczenie, potem odpływałam w pięknych snach.

Pamiętam jeden - słoneczny jasny piękny dom na tropikalnej plaży, w której mieszkaliśmy pełną rodziną, widok z okna wychodził na zatokę. Czułam szczęście, spokój i bezpieczeństwo.

Najgorsza była ciemność w realu. Nie widziałam, więc byłam karmiona, kąpana. Ta niemoc, bezradność była straszna. Czułam się jak małe dziecko lub jakbym nagle znalazła się w mocno podeszłym wieku. Byłam jak niewidoma. Sadzano mnie na wózek inwalidzki, żeby przewieźć do komory hiperbarycznej, ktoś mnie przejmował, przekazywał na inny oddział, wszędzie prowadzono pod rękę. Czułam się jak przedmiot, choć nikt nie chciał bym tak pomyślała. W mojej głowie panowała ciemność. Czułam uporczywe zimno od mokrych opatrunków, które towarzyszyło mi nieustannie. Nieprzerwanie trzęsłam się z zimna, dlatego szpitalne łóżko i sen było ukojeniem.

Kiedy opuchlizna zeszła, zaczęłam otwierać oczy. Poznawać przestrzenie, które w mojej wyobraźni wyglądały zupełnie inaczej w dniach ciemności. Myślałam na przykład, że szpitalny pokój w którym jestem jest dużo większy, a komory hiperbaryczne wyobrażałam sobie jak salę kinową. Cieszyło mnie to, że zaczynam widzieć. Pole widzenia stanowiło może 30%, reszta dookoła była rozmyta. Ale mogłam już samodzielnie się poruszać, zahaczając przy tym za każdym razem o klamki czy o stelaż na moim szpitalnym łóżku ale cieszyła mnie powracająca samodzielność.

Potem przyszedł kryzys.

Zaczęłam przyglądać się ciału przy zmianie opatrunków. Czekając bez opatrunków na obchód lekarski zaczęłam dotykać wszystkich oparzonych miejsc, których nie widziałam i przerażenie rosło. Zaczęłam czuć zapach, który nieustannie mi towarzyszył, którego nie mogłam się pozbyć i w końcu do mnie dotarło, że ten okropny zapach to zapach ropy na ciele pod bandażami.

Pierwsze załamanie.

Czułam sie odrażająca. Znienawidziłam siebie. Moje martwe tkanki rozkładały się na mnie. To tak jakby umierać żyjąc i obserwować swój własny proces rozkładu, czuć jego zapach. Pamiętam, że przepraszałam za to jak pachnę pielęgniarki, które opatrywały rany. Dzwoniłam do przyjaciół, żeby koniecznie przywieźli mi moje francuskie perfumy.

Przykurcze rąk były tak silne, że ćwiczenia nie pomagały. Za każdym razem dostawałam reprymendę, że jeśli nie przezwyciężę bólu i nie będę ćwiczyć, to zostanę kaleką i nigdy już nie będę sprawna. Straszono ortezą, w końcu włożono mi obie ręce w ortezy. Tego samego dnia dostałam niespodziewanie gorączki. Wszyscy panikowali, że mój stan zdrowia się nagle pogarsza.

Organizm walczył z armią baterii z rozkładających się komórek martwej skóry ale zabroniono mi wychodzić z mojego pokoju. To mnie dobiło. Miesiąc aresztu.

Za oknem piękne babie lato…. Ból po pobraniu tkanki ze stopy do hodowli skóry na przeszczep po trzech tygodniach nie przechodził i był tak uciążliwy, że nie mogłam nawet wstać z łóżka do toalety. Potem skacząc na jednej nodze starałam się dotrzeć samodzielnie do toalety. Płakałam i syczałam z bólu, złości, bezsilności, nawet nie wiem z czego bardziej.

…Wypieram to co się dzieje, przez co przechodzę. Wypieram ból. Znoszę zapach ropy, której jest już coraz mniej. Znoszę wszystko. Dzień za dniem, czekam do przeszczepu skóry. Boję się potwornie ale chyba jeszcze mocniej chcę już być wolna. Tęsknię za normalną skórą, codziennym funkcjonowaniem, wyglądem normalnego człowieka..."

Teraz już wiem, że przejdę to wszystko i ułożę sobie nowe życie!

- Kasiu, jak to się stało, że po wyjściu ze szpitala nie zamknęłaś się jednak w ciemnym pokoju i nie odcięłaś od świata?

- Bo wiesz, paradoksalnie to przed wypadkiem łatwiej było mnie zranić. To wypadek dodał mi sił. Mam teraz w sobie większe poczucie sprawczości. Nie jestem już idealna. Nie jestem uzależniona tylko od swojego wizerunku.

- Jestem zapraszana na imprezy bo wyglądam dobrze, tak to działa? Naprawdę? – dopytuję.

- Ha! Ale i tak to by się kiedyś skończyło, bo pojawiają się coraz to młodsze kobiety – dodaje z uśmiechem Kasia

- Czyli teraz możesz zbudować bardziej świadomą siebie? To będzie trudne – stwierdzam.

- To nie będzie trudne. To będzie czasochłonne – mówi stanowczo Kasia.

- A poza tym to masz przecież misję do spełnienia!

- O tak! I choć czasem jeszcze zamykam oczy i chowam się na chwilę w swojej skorupce żeby poczuć, że nic się nie stało to jednak częściej działam . Idę do przodu. Jest bardzo dużo pozytywów tej historii, jak mi jest źle to powtarzam swoją mantrę – „po coś to wszystko się zdarzyło”.

- Dawanie siły innym kobietom to teraz mój obowiązek i ta siła mnie poniesie – mówi z uśmiechem Kasia.

Obie chciałybyśmy, żeby takich przypadków jak Kasi nie było więcej ale Kasia opowiada jak pod artykułem o wypadku pojawiły się różne, też bardzo wulgarne i okrutne komentarze. Cześć z nich oczywiście po interwencji szybko zniknęła. Ale niepokój pozostał.

- Bardzo przeżywam powroty do tego co się stało, w sądzie towarzyszą mi zawsze wielkie emocje, wracam do domu i leżę potem przez kilka dni z gorączką.

- Czy ktoś Cię wtedy wspiera?

- Nie chce obciążać rodziców, są starsi, muszę ich chronić. Ale nie jestem sama. Wokół mnie jest dużo życzliwych i wspierających osób. A poza tym chcę skupiać się na dobrych rzeczach w moim życiu.

- Doceniać?

- W czasach przed wypadkiem sporo podróżowałam po świecie. Siedziałam w knajpie na dachu wieżowca w Nowym Jorku i zamartwiałam się różnymi sprawami. Teraz częściej czuję się szczęśliwa, nie mam już takiego ciśnienia, nie ścigam się, jestem spokojniejsza. Przed wypadkiem dostałam to co chciałam – podróżowałam, robiłam karierę a teraz… myślę sobie: ach, niech tylko wszystko poukłada się z moim zdrowiem. Na szczęście czuję się coraz lepiej. Nie czuję już bólu. Jestem silną kobietą.

28 lutego 2018 wyrok 25 lat wiezienia dla oprawcy Kasi został podtrzymany przez Sąd Apelacyjny w Łodzi.
Kasia pisze: „Mój największy życiowy projekt trwa: Back to normal life!”

Kwiecień 2018 List
Droga Kasiu,

Kiedy to piszę to mija miesiąc od uprawomocnienia wyroku dla sprawcy. 19 miesięcy od ataku, który miał odebrać mi wszystko - życie, zdrowie, wygląd i godność. Miał odebrać mi twarz. Wciąż walczę. Pisząc te słowa kolejny dzień obserwuję jak po silnym zabiegu laserowym krwawi mi cała ręka. Ból jest wielki. Mam gorączkę na skutek leczenia zabiegowego. Uszkodzenia blizn są przecież poważne. To taki paradoks - muszę teraz od nowa niszczyć swoje ciało, które przecież ratowaliśmy nie tak dawno przeszczepami, każde miejsce bez skóry czekało na przykrycie tkanką. Rany były tak rozległe, że organizm sam nie potrafił ich zabliźnić. Pamiętam czekałam na to miesiącami. Myślałam, że na powrót będę miała gładką skórę. Jest inna. Nie mam złudzeń. Niewiele się zmieni ale to już nie jest najważniejsze.

Jeśli kiedykolwiek w więzieniu człowiek, który mnie skrzywdził przeczyta te słowa, to niech wie, że jego zła wola i okrutny czyn, mimo cierpienia nie zabrały mi mojego życia. Może nawet je ubogaciły. Odkryłam na nowo siłę przyjaźni. Siłę relacji międzyludzkich. Odkryłam duchowość.

Doświadczyłam rzeczy wielkich, których nie doznałabym nigdy, gdyby nie walka o życie. Tylu łez, wzruszeń, miłości i opieki! Doceniłam istnienie. Poczułam jego wartość i smak. Jeśli nawet był to smak krwi to niezwykle prawdziwy w naszym plastikowym świecie.

Nie otrzymałabym nigdy tylu dobrych myśli ludzkich. Tyle dawnych przyjaźni wróciło, że czasem myślę, że było warto przez to przejść. Tyle człowieczeństwa obudziło to zdarzenie i stało się tym samym najpiękniejszą prowokacją dla wyzwolenia uczuć ludzkich. Życie to 10% tego co nam się przytrafia i 90% jak na to reagujemy. Przecież to od nas zależy jak podejdziemy do sprawy!

Oczywiście, że mam potwornie zniszczone ciało, trudno je pokochać. Mam jednak do moich blizn ogromny szacunek. Są zapisem tragicznych zdarzeń z 22 sierpnia 2016 roku, a tym samym mojej heroicznej walki o przetrwanie, dni pełnych bólu, straconej krwi i pracy nad przywróceniem sprawności i jeszcze raz bólu, który towarzyszył mi każdego dnia i zagościł już chyba na stałe. Zaakceptowałam go w moim życiu. Mogę z nim żyć. Umiem już funkcjonować w tej relacji.

Akceptacja stanu rzeczy jest kolejną, niezmiernie ważną sprawą na zakrętach naszego życia. Zaakceptowałam to w jakiej znalazłam się sytuacji. To, że muszę walczyć. To, że jest ciężko.

Rozumiem, że teraz tak jest ale to się zmieni. Bez pogodzenia się z losem nie ruszymy z miejsca. A przecież musimy. Nie jest to proste, bo otrzymany cios podcina nogi i żeby wstać z kolan musi upłynąć czas ale ważne jest by był on jak najkrótszy. Zrozumiałam, że żeby podźwignąć się z upadku musi być spełniony warunek wybaczenia. W mojej historii wybaczenie nie przyszło łatwo ale nastąpiło. Pewnego dnia po prostu zrozumiałam, że ciało nie jest czymś co mamy constans, przecież nawet z wiekiem się zmienia, nosi nas ale nie jest najważniejsze. Mamy jeszcze wnętrze i duszę. A mój duch na skutek przeżyć nie został zabity. Został zahartowany i uszlachetniony.

Współczuję słabości sprawcy, małostkowości pobudek jakimi kierował się wyrządzając mi i innym ludziom krzywdę. Nic nie usprawiedliwia przemocy! Moja wiara żywi jednak nadzieję, że w jakimś więziennym natchnieniu zrozumie swoją marność wynikającą z dokonywania zła i się od tej drogi odwróci. Specjaliści twierdzą, że to niemożliwe dla człowieka z cechami osobowości psychopaty ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych, a cuda na tym świecie się zdarzają, prawda? Jestem tego dowodem. To w jaki sposób zostałam uratowana od skutków ataku jest wielką tajemnicą, którą kiedy zaczęłam odkrywać pomogła mi odnaleźć Boga. Jemu dziękuję za to co mam i kim się stałam.

Cieszy to ile przeszłam już drogi, jak bardzo doceniłam siebie, zbudowałam swoją wartość i to że stałam się silna.

Jestem z siebie dumna.

Kocham moje życie mimo, że jak wielu mogłoby powiedzieć- jest dramatyczne, bo spadłam ze szczytu.

Była taka piękna, odnosiła sukcesy i oto co jest teraz. Z osoby dobrze zarabiającej, jeżdżącej po świecie, odważnej, pięknej i przebojowej, zapraszanej na pokazy do Nowego Yorku, stałam się ofiarą brutalnego ataku silnie żrącą substancją, która miała uczynić ze mnie kalekę o przerażającym wyglądzie, niewidomą i zależną od innych. Przeżyłam atak kwasem, który wypalał mi oczy i milimetr po milimetrze warstwy mojej skóry. Przeżyłam piekło bólu, ciemności, lęku, operacji, otwartych ran, strachu i niepewności co do bezpieczeństwa, potem co do reakcji otoczenia. Przeżyłam ostracyzm, odrzucenie przez środowisko, walki o najwyższy wymiar kary dla sprawcy aby zapewnić sobie bezpieczeństwa na przyszłość. Wygrałam! Z modnej, przebojowej i reprezentacyjnej kobiety sukcesu, która jednak borykała się z kompleksami i słabościami zmieniałam się w zahartowaną, silną, życiowo doświadczoną osobę, którą nie łamią już jak kiedyś słabości, nie zegną wpół drobne niepowodzenia. Za każdym razem również ma obawy i lęki jak każda z nas ale wie, że umie walczyć i umie na sobie polegać. Potrafiła przejść przez piekło i wyjść z niego z tarczą.

Takie jesteśmy, my kobiety! W obliczu trudności podnosimy gardę w obronie siebie. Walczymy! Dzielne wojowniczki! Nawet jeśli wydaje nam się, że nie ma w nas takich cech, to nie trzeba się tym martwić, dostałyśmy w genach zaszyfrowany zapis- instrukcję przetrwania, która uaktywnia się w trudnym momencie. Ufajmy sobie. Wspierajmy się. Życie bywa ciężkie ale nic nie dzieje się bez powodu. Poradzisz sobie ze wszystkim. Udźwigniesz każdy ciężar. A potem spokojnie spojrzysz z góry na świat i powiesz: to kim się stałam było warte tej drogi.

PS Kasiu, przekaż proszę te słowa innym kobietom.

Z pozdrowieniami, Kasia Dacyszyn




Listopad 2018 r.
Katarzyna Szota-Eksner
Geek Factory