Chcesz, żebym Ci opowiedziała moje zagmatwane życie? Herstoria N.

N. odezwała się do mnie na FB, pod jednym z moich postów.

,,U nas gdy ktoś nie kocha drugiego człowieka – napisała - nie ma dzieci, psa, tylko siebie kocha, po prostu ( czasem całe życie, czasem przez jakąś chwilę tak jest) od razu jest "gorszy" i nie do końca akceptowany. No bo nie robi jak należy, nawet jeśli to jest jego prawda.’’
Czego od siebie chcemy
po tym gdy opowiedziałyśmy nasze historie
czy chcemy
być uleczone czy chcemy
by mech cicho porastał nasze rany
czy chcemy
by wszechwładna nieustraszona siostra
sprawiła, że ból odejdzie
a przyszłość nie będzie taka
(Audre Lorde, There are not honest poems about dead women)

N. odezwała się do mnie na FB, pod jednym z moich postów.

,,U nas gdy ktoś nie kocha drugiego człowieka – napisała - nie ma dzieci, psa, tylko siebie kocha, po prostu ( czasem całe życie, czasem przez jakąś chwilę tak jest) od razu jest "gorszy" i nie do końca akceptowany. No bo nie robi jak należy, nawet jeśli to jest jego prawda.’’

A potem jeszcze zapytała:

,,Chcesz żebym Ci opowiedziała moje zagmatwane życie?’’

Chcę!

Za pierwszym razem kiedy N. usiadła na przeciwko mnie to od razu zrozumiałam, że to będzie trudna rozmowa. Nie pomogła filiżanka kawy, N. trochę płakała a ja pamiętam, że po rozmowie z nią bardzo długo siedziałam w samochodzie, zanim zdecydowałam się odpalić silnik.

Postanowiłyśmy się spotkać po raz drugi.

Kasiu, pierwszego listopada widziałam się z moją siostrą – tak chyba zaczęła naszą drugą rozmowę N.

Układa mi się życie – dodała.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie.

Zacznijmy zatem od początku!

Herstoria N.
Moja mama zachorowała kiedy miałam sześć lat. To był rak szyjki macicy, kiedyś nie było profilaktyki, takie przypadki zdarzały się dość często.
Pamiętam jak byłam z nią w poradni chorób kobiecych, czekałam przed wejściem do gabinetu. Tak, miałam wtedy sześć lat. Pamiętam, że ona wyszła z tego gabinetu i bardzo płakała.

Lekarze dawali jej małe szanse, ale przetrwała dwa lat. Była operowana, szybko pojawiły się przerzuty na węzły chłonne i na nerki.

Nikt ze mną o tym nie rozmawiał. Nikt mi tego nie wytłumaczył.

Krótko po jej śmierci chodziłam po podwórku i mówiłam koleżankom, że jak nie będą się ze mną bawić, to moja mama ich postraszy. Z góry. Z tego tajemniczego nieba, w którym być może się znalazła.

Nikt mnie nie przygotował do jej śmierci.

Dobrze pamiętam dzień w którym zmarła. Mieszkała z nami wtedy babcia (jej mama). Wychodziłam rano do szkoły. To był 19 maj. Piękny miesiąc. Moja babcia powiedziała rano do mnie: ,,Pożegnaj się z mamą” , krzyknęłam: ,,Pa, mamo’’ a babcia na to: ,,Pożegnaj się z mamą!”

,,Ej no przecież się żegnam!”

,,Pożegnaj się tak jak powinno się żegnać. Czyli z Bogiem.”
To było nasze ostatnie pożegnanie.

Od tego czasu już nigdy nie mówię do nikogo ,,z Bogiem’’. Bo przecież jeśli tak powiem, to ten człowiek może odejść z mojego życia na dobre.

Tamtego dnia ze szkoły wracałam całą ekipą podwórkową. Moja babcia siedziała przed blokiem na ławce i od razu powiedziała mi, że mam nie wchodzić do domu. Czekałyśmy na tatę. Pamiętam, że tato bardzo płakał, wziął mnie na ręce. Przytulił. To był taki ciepły moment. Kiedy wróciła moja starsza siostra to krzyczała i też bardzo płakała: ,,Ja w to nie wierzę!’’ (Pamiętam jej krzyk).

Podobno mama zmarła nagle, dostała krwotoku wewnętrznego. Przyjechała karetka i nie chcieli jej już zabrać. Znam taką wersję z opowiadań babci.

Miałam osiem lat. Moja siostra siedemnaście.

Nikt ze mną nie rozmawiał na temat śmierci mamy. Na pogrzebie nie weszłam do kaplicy. Nie chciałam tam wejść. Chciałam zapamiętać mamę żywą.

Pamiętam jak siedziałam na ławce na cmentarzu i majdałam nogami. Była ze mną ciocia, która w pewnym momencie zapytała: ,, Dlaczego nie chcesz wejść? Pożegnać się?”Wiele lat potem, po śmierci taty ta sama ciocia też siedziała za mną na ławce na cmentarzu i też zapytała o to samo.

Mamy nie było. Zostałam sama z tatą.

Tato zaczął pić.

To był 1989 rok. Tato pracował w zakładzie, w którym wszystkie narady i spotkania kończyły się piciem.

Wszyscy pili nic się nie dało załatwić bez picia. Takie to były czasy.

,,Ojciec był pijakiem. Nie alkoholikiem, tylko pijakiem’’ – tak wiele lat później powiedziała moja macocha.
Mieszkaliśmy w bloku policyjnym o którym mówiono, że to jest piąty komisariat.

Pod blokiem były działki i wszyscy tam pili.
Tato przyprowadzał do domu kolegów.

Siedziałam z nim po nocach. Pilnowałam, żeby nie spalił mieszkania. Palił nałogowo. To go zresztą zabiło. Zmarł na miażdżycowy zawał tętnic.
Pilnowałam go, żeby wstał do pracy.

Widziałam różne rzeczy.

Mężczyzna, który w wieku czterdziestu lat zostaje sam, bez kobiety. Teraz po latach rozumiem pewne rzeczy. Widywałam go nago, oglądał różne filmy.
To zdarzyło się dwa razy. Miałam wtedy jedenaście albo dwanaście lat. Szybko dojrzewałam. Docisnął mnie do ściany i zaczął całować.
Pomyliło mu się w głowie.

Uciekłam.

Nie roztrząsałam tego. To był temat tabu.

Byłam sama. Moja starsza siostra uciekła.
Zaraz po maturze dostała się do szkoły medycznej, poznała tam dziewczynę , która też została sama bez mamy i bez ojca. Zresztą jej mama zmarła na tą samą chorobę. Baśka zaszła szybko w ciążę, wychowywała potem to dziecko sama i moja siostra wyprowadziła się do niej.

W domu ojciec wyżywał się na mojej siostrze. Bił ją. Nie miała po co wracać.
Pamiętam jak nie odebrała mnie ze świetlicy. Miała pewnie jakiś swój powód. Przecież ona była młodą dziewczyną a tato sprowadził ją do roli matki i żony, która miała prać, sprzątać gotować i zajmować się młodszą siostrą.
Bała się go jak ognia. Wielokrotnie bił ja czym popadnie - sznurem od żelazka, rurą od odkurzacza.

I wtedy przy tej akcji ze świetlicą ojciec wpadł w furię. Uderzył ją w głowę. Wylądowała w szpitalu. A potem uciekła. Do ciotki i do koleżanki.

A mnie zostawiła.

Mnie nie bił. Uderzył tylko raz, mam nawet ślad na czole. Pojechał do sanatorium i wrócił stamtąd zakochany w pani, która była śpiewaczką operową. Ta pani przyjechała do nas na weekend, ale chyba lubiła sobie popić, bo zasnęła na łóżku pijana i w ciuchach. Miałam wtedy może dziesięć lat i wykrzyczałam mu, że nie będzie żadnych kurew do domu sprowadzał. Wtedy tak mnie uderzył. Ale przestraszył się bardzo.

Jak miałam trzynaście lat to poznał macochę. Przestał pić, ustatkował się i uspokoił ale bardzo zakochał i ja poszłam jeszcze bardziej w odstawkę. Robiłam co chciałam. Wychowywałam się sama.

Poznałam chłopaka, który był uzależniony od amfetaminy. Byłam z nim siedem lat i przez ten czas jak matka Teresa próbowałam go wyciągnąć z nałogu. Na swoje szczęście pewnego razu się poddałam.

Myślę, że uratowała mnie siatkówka. Zaczęłam grać w wieku dziewięciu lat.
Grałam w drugiej lidze, szło mi bardzo dobrze, ale jak się zakochałam to sport poszedł w odstawkę.

I byłam przecież skupiona na ratowaniu mojego chłopaka. Ale potem wróciłam.

Moja siostra kłóciła się i godziła z tatą, poznała męża i postanowili zamieszkać ze mną ale nie umieliśmy się pogodzić więc przeprowadziłam się do macochy.

Macocha jest świetną kobietą, traktuję ją jak przyjaciółkę.

Ale czy pamiętam jak to jest mieć mamę?
Nie pamiętam już tego.

Mam takie wspomnienie. Mama wali mnie książkami po głowie a moja babcia jej mówi: ,,Aśka, czemu ja tak traktujesz?”

,,Chcę, żeby zapamiętała mnie jak najgorzej. Żeby nie tęskniła.”

Bo przecież mama wiedziała, że umiera.
Jaki byłby los mój i mojej siostry gdyby żyła?
Na pewno nie pozwoliłaby na to wszystko.

Siostra nie jest szczęśliwa w małżeństwie. A może mama uchroniłaby siostrę przed ucieczką z domu i związaniem się z pierwszym lepszym facetem?

Ja całe życie byłam sama. Jak miałam osiemnaście lat to definitywnie odeszłam z domu, tato kupił mi mieszkanie na Trynku.

Zamyślamy się. Łyk kawy i mimo tej całej opowieści robi się jakoś tak przez chwilę ciepło. Do moich uszu dobiega kawiarniany gwar (życie!)
,,Czekasz na święta?’’ – to pytanie wyrywa mi się tak nagle.

I N. opowiada jak dwa lata temu pojechała do przyjaciółki na Wigilię ale po godzinie wyszła. Wolała zostać sama.

Ilu ludzi spędza święta samotnie? Wobec społecznego nacisku radosnych i rodzinnych świat to nie może być łatwa sytuacja.
Ja nie pamiętam prawie żadnych uroczystych chwil z mojego domu. Świąt też, czy wyparłam je? – kontynuuje N.
Nie pamiętam nawet własnej komunii. Moja komunia przypadła w rocznicę śmierci mamy i wszyscy skupili się na rocznicy.

Święta? A może to trójwymiarowa książeczka z czekoladkami przywieziona przez daleką ciocię z Niemiec?

Kiedy mama umarła to jeździliśmy na święta do babci od strony taty i jedyne moje wspomnienia stamtąd to zupa owocowa z makaronem i to, że prawie wszyscy byli pijani. Ojcowie pili i pili. I pili. A potem wybuchała awantura.
Dopiero kiedy pojawiła się macocha to zaczęliśmy spędzać święta razem.

N. płacze.

Dużo przepracowałam – sama ze sobą, z trenerem, z psychologiem. Jestem już silniejsza!

Mam swoją firmę. Rozwijam się. No i mam wspaniałą córkę! Trzeba pracować nad sobą. Podejmuję wysiłek ale też mam zakodowane, że człowiek może być sam ale musi iść do przodu. Bezwzględnie!

Najtrudniej mi było jak byłam sama z ojcem - N. wraca do opowieści
Teraz też obserwuję jak mężczyźni piją, mam koleżankę, której mąż pije i jak patrzę na jej córki to widzę siebie.

Jak zasnął, to byłam spokojna. Jak nie spał, to ja czuwałam. Tak wyglądało moje dzieciństwo.

Moje jedenaste urodziny. To był luty. Nie było go. Czekałam. Zadzwonił domofon.
,,Tu milicja, przywieźliśmy męża’’ a ja odpowiadam, że to przecież mój tato a oni po chwili milczenia: ,,Czy mogłabyś zejść po niego?” Ojciec siedział w radiowozie. Awanturował się. Wcześniej spowodował wypadek. Zabrałam go do domu. Pamiętam chwilę wahania w oczach tego milicjanta. Ile razy rozbierałam go obsikanego i brudnego?

Zawsze byłam dorosła.

Jak miałam czternaście lat to jeździłam po niego do pracy do Knurowa i wracałam jego autem. Bo on nie był w stanie.
Ile razy widziałam go jak wytaczał się z samochodu?

Czego mnie nauczył ojciec?
W pewien brutalny sposób samodzielności i tego, że mogę liczyć tylko na siebie.

Gdyby nie sport (piłka ręczna) to pewnie byłam gdzieś indziej. Tam czułam się doceniona. Zaopiekowana. Poznałam świetnych ludzi. Dzięki piłce poznałam moją najlepszą (do teraz!) przyjaciółkę.

Z bloku, w którym mieszkałam tylko mi jednej w miarę się udało. A tak – alkoholiczka, schizofreniczka. Pokolenie lat osiemdziesiątych!

3 maja 2008 roku tato zmarł.

Nasze relacje pod koniec jego życia trochę się poprawiły.
Przez chwilę mieszkaliśmy nawet we trójkę, ja byłam wtedy ciąży, to był dobry czas.

Tato dostał zawału tuż po naszym weselu. Zabrało go pogotowie.
,,Wybrałem sobie to łóżko, bo już drugi raz tutaj kostucha nie przyjdzie’’ – powiedział mi na sali szpitalnej. To było łóżko, w którym dzień wcześniej zmarł inny mężczyzna.

Lekarz powiedział mi wprost, że szanse są małe.

Ojciec nie widział się z moja siostrą od kilka lat, kiedy dowiedziała się, że jest w szpitalu, to chciała przyjechać. Ale on się bał.

W sobotę rano nie mogliśmy się do niego dodzwonić.
,,Jedziemy do szpitala’’ – powiedziałam do męża.
W połowie drogi dzwoni telefon.
Wiedziałam już co się stało.
Mój mąż mówił, że w jednym momencie zrobiłam się blada jak ściana.
Powiedzieli mi, że zmarł i że próbowali go reanimować.
Wyszedł sobie zapalić, potem wszedł do góry po schodach. I koniec.

Trzy miesiące później wylądowałam w tym samym szpitalu. Urodziłam córkę w środę a w czwartek nie umiałam zaczerpnąć oddechu. Podano mi tlen, bo bardzo źle się czułam.

Zwiększyli mi też dawkę leków zakrzepowych, byłam po cesarskim cięciu.
W poniedziałek rano trafiłam znowu na oddział.

I rozpoznanie - zatorowość płucna. Leżałam dwa tygodnie bez ruchu i na wznak.

Zostawiłam córeczkę z teściową. Miałam wysoką gorączkę i nawał pokarmu.
Po dwóch tygodniach wyszłam do domu. Zostałam sama z małym dzieckiem, które ciągle płakało a ja nie wiedziałam czego chce. Bałam się, że umrę i że za chwilę będę tam gdzie mój tato.

Mąż wrócił do pracy.
Macocha miała kryzys, bo przecież przed chwilą zmarł mój tato.
Czułam się fatalnie. Siostra męża zawiozłam mnie do psychiatry, dostałam leki i wyszłam po jakimś czasie na prostą.

Ale moja córeczka miała już osiem miesięcy. To był ciężki czas, ale wróciłam do pracy i to mnie chyba uratowało. Działanie!

Potem przyszedł pierwszy kryzys małżeński. Założyłam swoją firmę. W małżeństwie byłam zawsze sama. W końcu rozstaliśmy się.

Teraz mam dobrego faceta ale ostatnio powiedziałam mu, że tak naprawdę to nie potrzebuję nikogo.
,,Kocham cię, jestem z Tobą, bo tak chcę i tak wybrałam. Sama jedna też potrafię sobie poradzić.’’

Zawsze byłam sama i już nie boję się samotności!


Justyna Kopińska w jednym ze swoich felietonów pisze, że żyjemy w świecie, w którym wiele osób chce nas sprowadzić do parteru ale ważne jest to, aby mimo różnych przeciwności wytrwale naciskać przycisk ,,w górę”. Ten nieprzyjazny i okrutny świat to czasem również najbliższe osoby.

W naszej kulturze ciężko żyje się, gdy nie przystajemy do modelu. Nie mamy psa, ogródka i rodziny dwa plus dwa z fotką na Instagramie.

Ważne, żeby mimo tych wszystkich przeciwności nie poddawać się (co stara się mam wrażenie robić przez całe swoje życie bohaterka mojej herstorii).
N. trzymamy kciuki silna kobieto!

foto

Fotki Joanna Szymańska

Grudzień 2018 r.
Katarzyna Szota-Eksner
Geek Factory