Michalina. Biegająca malarka.

„Czasami zastanawiam się, ile jeszcze kilometrów muszę przebiec, przejechać, przebrnąć, aby mieć dość? I jak długo to wszystko potrwa? Jednak potem przychodzi to dziwne uczucie, że chcę być tam, gdzie mnie nie ma. A gdy dotrę i jestem, to nie wystarcza.” (Michalina Trefon po Leśnym Biegu Przełajowym, dystans 22 km)


W dzieciństwie Michalina chciała zostać lekarką weterynarii.

,,Jest to trochę uwarunkowane genetycznie, bo moja mama również o tym marzyła. Ostatecznie została zootechnikiem o specjalizacji hodowla krów. Następnie agrotechnikiem i ogrodnikiem. Jednak mama odradzała mi studiowanie weterynarii tłumacząc, że nie potrafiła znieść widoku cierpiących zwierząt i towarzyszącej w pracy lekarza obecności śmierci. Jej decyzja była również podyktowana tym, że jako zootechniczka spotykała się z brakiem szacunku dla zwierząt hodowlanych. Warunki hodowli i sposób obchodzenia się z krowami przypominały obozy koncentracyjne. Nie potrafiła tego zaakceptować ani zmienić tej brutalnej sytuacji. Krowy są uczuciowe, kozy niesamowicie sprytne i inteligentne, dziki społeczne, a sarny altruistyczne. Tego uczyła mnie mama. Żeby zostać lekarzem czy biologiem najpierw trzeba umieć pokroić żabę. My z mamą jesteśmy obrończyniami żab.

Przy blokach, gdzie mieszkałam były pola z jeziorkami obfitującymi wieczorami w żabie koncerty. Niestety młodzież, która tam się szwendała łapała je i czyniła brutalne rzeczy zabijając je. Pamiętam, że pewnego razu moja mama nakrywszy taką rzeź wpadła w ogromny gniew i krzyczała w obronie żab na całe gardło, przeganiając tym krzykiem złych ludzi. Nawet gotowa była się bić za nie.

Dzisiaj mieszkam w pobliżu jezior, gdzie co roku obserwuję cykl wybudzania się żab z zimowego letargu. Wtedy żaby wychodzą z wody do lasu, żeby znaleźć partnera do kopulacji. Potem samica przenosi na swoich plecach samca i maszeruje z nim z powrotem do wody, aby złożyć tam skrzek, z którego po zapłodnieniu wylęgają się kijanki. I tutaj pojawia się moja rola. Kiedy biegam, wiem gdzie znajdują się żabie ścieżki godowe. Niestety większość prowadzi przez ulicę, gdzie są rozjeżdżane przez samochody. Niektóre przypadkiem, niektóre specjalnie.

Może zabrzmi to bardzo śmiesznie, ale to nie jest wcale śmieszne. Tutaj toczy się walka o przeżycie. Pomagam żabom przechodzić przez ulicę. Zbieram je z drogi i w sytuacji kryzysowej przenoszę, ale staram się zbytnio nie ingerować, żeby żaba nie poczuła, że zgubiła się i umiała wrócić z powrotem. Lepiej jest stanąć w pobliżu i uderzyć stopą o asfalt, lub zacząć klaskać dłońmi, aby żaba sama przesunęła się, bo żaby potrafią odczuwać drgania i fale. Nie można też zbytnio zestresować żaby, żeby nie przyjęła pozycji obronnej, bo wtedy nadyma się i nic jej nie ruszy z miejsca.”

Michalina. Malarka, biegaczka, feministka, ekolożka, współczesna siłaczka.

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie w bytomskim Suplemencie. Naprzeciwko mnie usiadła drobna, młoda dziewczyna i delikatnym głosem zaczęła opowiadać. To była prosta opowieść. Zdania nie były wcale rozbudowane, a Michalina często zatrzymywała się, tak jak jakby chciał się lepiej przyjrzeć swoim słowom.

„Zdaję sobie sprawę z tego, że moje zdania i język nie są tak soczyste i rozbudowane jak u innych. Ale ja bardzo lubię prostotę” – pisze do mnie w mailu Michalina.

Skąd w tej drobnej i uczuciowej malarce, kobiecie ratującej w wolnym czasie żaby, tyle siły i determinacji?



- Jestem biegającą malarką – mówi o sobie podczas pierwszego spotkania Michalina.

- Biegać zaczęła najpierw moja mama – wyjaśnia - zaraz po czterdziestce, w bardzo trudnym dla siebie czasie po to żeby rozładować złe emocje.

Mama Michaliny szybko zaczęła wygrywać puchary i medale. Potem dołączyła córka. Ale na samym początku Michalina zajęła się fotografowaniem biegaczek (a w szczególności swojej mamy). Aż w końcu zaczęły powstawać ich obrazy.

I chociaż mama mówiła na zawodach do Michaliny:

,,Teraz nie jestem Twoją mamą, teraz rywalizujemy'', to jednak bieganie stało się czymś w rodzaju kobiecego sojuszu.

Sojuszem ale też wyrazem buntu wobec przemocy domowej, której doświadczyła żeńska część ich rodziny.

Bo sport pomaga wyrzucić z siebie gniew, hartuje i staje się zalążkiem siły. Ogromny potencjał, który mamy w sobie.

Michalina przyznaje zresztą, że wielki postęp w rozwoju osobistym przyszedł, kiedy uciekła z domu i odcięła się od wszystkich toksycznych osób, które manipulowały nią przez lata. Następnym krokiem było nauczenie się technik postępowania i samoobrony przed konkretnymi typami. Nie jest to łatwe, to wymaga bardzo zindywidualizowanego podejścia. Mówi się, że trudne środowiska kształtują mocne charaktery. Ale jeśli człowiek w porę nie odetnie się od toksycznych sytuacji, to bezpowrotnie w nie wsiąka. I sam staje się jak zatruty jadem.

Michalina opowiada:

- Gniew napędzał nas do działania i walki z dyskryminacją doświadczaną w domu, a swoje ujście znajdował w bieganiu. Im bardziej bolało trenowanie, tym było lepiej. Uzewnętrzniało nasz ból, w głównej mierze psychiczny.
I dodaje:

- Bo bieganie to rodzaj cierpienia. A potem życie smakuje lepiej. (Uśmiechamy się do siebie.)
foto
Do biegających kobiet wkrótce dołączyła kolejna kobieta z rodziny.

Starsza siostra Michaliny. Dziewczyny czerpały radość ze ścigania się i to był dodatkowy element spajający ich relację. Powstały też kolejne obrazy.

Problem przemocy został w końcu po wielu ciężkich latach rozwiązany (rodzice rozstali się) ale bieganie pozostało.

„Bycie silną trzeba w sobie wypracować” – pisze do mnie Michalina.

„Bycie silną oznacza samoświadomość emocjonalną. Ja musiałam się tego nauczyć, nie miałam w domu poczucia bezpieczeństwa. Bycie silną trzeba pielęgnować, bo poczucie to może nagle runąć. Bycie silną to zadanie na całe życie. Moje ciało jest teraz silne. Ale to zasługa wielu lat trenowania. Jeśli przestałabym ćwiczyć moja forma zaczęłaby spadać z każdym dniem. To samo dotyczy sfery psychicznej. Trzeba ją wzmacniać. Jak? To zależy już od konkretnego przypadku. Psychika też jest przecież narażona na kontuzje. Rzecz w tym, aby do nich nie doprowadzać i zawczasu wyleczyć stan zapalny. Ciało wymaga zmian i ciągłego zaskakiwania nowymi stymulacjami, aby mogło się rozwijać. Trzeba wyjść ze strefy komfortu, aby powstał progres. To było moje hasło przewodnie na tegoroczny sezon.”

Michalina przykleja sobie w domu na szafkach albo na lustrze motywacje do tego, żeby nie odpuszczać treningu. I tak pomarańczowa karteczka to dyscyplina (,,kiedy wstaję za późno’’) a żółta karteczka to JUST DO YOUR JOB (napis z ramy roweru Mai Włoszczowskiej, bo dla Michaliny ważne są też wyścigi MTB.)

- Ale czasem zdarza Ci się odpuścić? – dopytuję.

- O tak! Nie udało mi się na przykład pobiec w listopadzie w Silesia Run w Jastrzębiu. W piątek wieczorem przed biegiem dostałam 38,0 C gorączki i totalnie się rozłożyłam. Zaraziłam Arka i nawet psa. Nie wiem, czy wiesz, ale one też potrafią zarażać się od ludzi wirusami. Tyle treningów! No cóż...przed zawodami zawsze dzieją się zwariowane rzeczy. Oczywiście mogłabym pobiec, ale ja założyłam sobie konkretny wynik, nie satysfakcjonuje mnie...tylko przebiegnięcie. Chyba bardzo upodabniam się w tym do matki. W chorobie na pewno czas byłby gorszy. Pełna dylematów zrezygnowałam ale już za dwa dni ze stanem podgorączkowym rozpoczęłam spokojny trening na następne zawody w niskiej strefie wydolności. Moja mama, kiedy ma gorączkę, to mówi, że idzie wypocić się w biegu. Po prostu wie, kiedy może sobie zaszkodzić a kiedy trening przyniesie korzyść.

- Często ta korzyść nie jest nam po drodze (tak jak te moje nieszczęsne zawody), ale trzeba słuchać swojego ciała – dodaje Michalina.

Przeglądam fotografie i patrzę na obraz mamy, autorstwa Michaliny – „Ścigająca siebie”. Jakie one są do siebie podobne, jak siostry – myślę sobie.

Zdjęcia zostały wykonane na Silesia Marathonie w Katowicach, Półmaratonie w Sobótce Wielkiej i Maratonie w Poznaniu podczas, którego Bożena Bem (Bem-to nazwisko panieńskie mamy) zdobyła III miejsce i stanęła wraz z profesjonalnymi lekkoatletkami na podium w kategorii K 40. Mama Michaliny została uwieczniona na fotografiach przed startem (kiedy zawodnik przeżywa duży stres), w trakcie (kiedy walczy) i po (kiedy przeżywa ekstazę). Na samym końcu oglądam zdjęcie mamy z ogrodu - uderza mnie łagodność tego ujęcia.
foto
Mama to tylko jedna z siłaczek, które portretuje Michalina.

Bożena Bem - 49 letnia kobieta z szaloną determinacją. Uśmierza swój ból życia codziennego poprzez uprawianie biegów maratońskich. Poszukująca „siebie”. Mówi, że kiedy biegnie „ czuje, że żyje”. Ma na swym koncie wiele krajowych zwycięstw.

Jest jeszcze:
Dominika (siostra) - naukowczyni prowadząca doświadczenia nad monokryształami, (fizyczka i matematyczka), matka czteroletniego Patryka, fitness woman oraz biegaczka długodystansowa. Kobieta ściśle wypełniająca powierzone jej role, charakteryzująca się perfekcyjną organizacją czasu i zajęć. Gdy mówi, że „coś ma być tak- a nie inaczej, to tak będzie.”

Yara Gambirasio- dziewczyna zamordowana w wieku 13 lat. Była Mistrzynią Tańca Artystycznego w swojej kategorii wiekowej. Uprawiała gimnastykę artystyczną poruszając się z wyjątkową gracją i dynamiką. Do ostatnich chwil życia broniła swej godności.

Roba Fatuma – maratonka, jako pierwsza kobieta z Etiopii uzyskała światowy sukces. Zaskakująca i nieprzewidywalna.(,,Sam obraz ma dla mnie znaczenie symboliczne, to zwycięstwo nad malarstwem'' - pisze Michalina.)

X.X - dziesięcioletnia dziewczynka walcząca o zniesienie dziecięcych małżeństw w Indiach. Weszła ze swoimi rodzicami w układ, że nie wyjdzie za mąż jeśli w zamian zainstaluje w swoim domu elektryczność.

Allyson Felix - biegaczka sprinterka, ciężką i systematyczną pracą nad swoim ciałem uzyskała liczne światowe sukcesy. Swoją charyzmą i magnetyzmem przyciąga innych ludzi, wprawia w zachwyt urodą.

Emilia Kowolik- czyli siostra prababci Michaliny.
,,Miała niezwykłą pamięć. Myślę, że dzisiaj z powodzeniem zostałaby adwokatem. Kilka razy pojechałam do niej w odwiedziny, kiedy była już staruszką. Mieszkała w Tworogu! Kiedy patrzę na sosny w okolicznych lasach, to myślę o jej pracy w tartaku. Recytowała zawsze z pamięci mnóstwo wierszy i piosenek. To była jej rozrywka. Była niska, krępa, trochę muskularna w czasach młodości. Pamiętam takie zdjęcie czarno - białe na ktorym stoi podpierając się w boki rękoma na tle domu wielkopanieństwa gdzie pracowała też jako służąca. Ale wyglądała jakby to ona rządziła tymi ludźmi! Zawsze się z tego śmialiśmy!” – pisze do mnie Michalina.

W czasie II wojny światowej zginął narzeczony Emilii wskutek czego wiodła samotne życie, ale pełne poczucia humoru. Ciężko pracowała w tartaku przez wiele lat.

Agata Mróz – żyła 26 lat, niezwykle utalentowana siatkarka, która zmagała się z białaczką. Mimo choroby brała aktywny udział w życiu zawodowym i rodzinnym, tuż przed śmiercią została matką.

Barbara Szlachetka- w wieku 41 lat została maratonką i ultramaratonką. Mówiła, że biega, bo „czuje się wtedy jakby latała”. Jako pierwsza kobieta zdobyła rekord świata w 48h biegu na hali. Podczas swej kariery zmagała się z rakiem.

Powyższe kobiece postacie zostały namalowane i przedstawione przez Michalinę w jej dyplomie (bibliografia: dyplom 2012, Akademia Sztuk Pięknych w Katowicach, Michalina Trefon).

Ja też od kilku lat szukam kobiet - siłaczek, z ciekawością zatem zatrzymuję się nad każdą z tych postaci. Szukam o nich informacji w internecie, opowiadam ich losy znajomym kobietom. Wszystkie te postacie to trochę takie rozbójniczki, pielęgnujące w sobie bunt i niezgodę na to żeby być li tylko i jedynie grzecznymi dziewczynkami.

- Skąd u Ciebie to poszukiwanie silnych kobiet? Kiedy to się zaczęło? – pytam Michalinę.

- Feminizm wyssałam wraz z mlekiem matki. Zaczęło się dosłownie od moich narodzin. Mama nadała mi imię na cześć ulubionej ginekolożki Michaliny Wisłockiej. I od dziecka powtarzała coś o jakiejś walce. O tym, aby nie zakopywać swoich talentów i o poznaniu własnej wartości. Nie bardzo wtedy rozumiałam o czym mówi. Raczej słuchałam tego mimochodem.

Jednak słowa te nabrały znaczenia w późniejszym wieku Michaliny. Szczególnie wtedy kiedy zaczęła profesjonalną naukę rysunku i malarstwa czyli około ósmego roku życia. Napotykała wtedy problemy w szkole podstawowej, miała złe oceny zwłaszcza z plastyki. Pani prowadząca twierdziła, że to dlatego, że maluje ,,inaczej''.

- Czułam się gnębiona z powodu swojej "inności". Całe szczęście, że szybko przeniosłam się do Ogólnokształcącej Szkoły Sztuk Pięknych im. Józefa Pankiewicza w Katowicach. Do tej szkoły dostałam się na pierwszym miejscu z największą ilością punktów za malarstwo i rysunek oraz rzeźbę.

- Jednakże pierwszą kobietą, która zrobiła na mnie wrażenie była moja prababcia Paulina Bienias. – kontynuuje Michalina.
foto
- Od zawsze czułam, że się znamy, choć tak naprawdę nigdy jej nie poznałam. Zmarła w 1985 roku, a wtedy nie było mnie jeszcze na świecie. Mama przez całe dzieciństwo godzinami opowiadała mi anegdotki z życia prababci. Było tego sporo! Kiedy mama była dzieckiem uwielbiała u niej przebywać w domu. Tam zawsze coś się działo. Człowiek nigdy się nie nudził. Prababcia a to szyła nowy projekt, a to była awantura na całego z pradziadkiem i tak jej życie toczyło się kolorowo.

Michalina jest wierną kopią genetyczną prababci. Szczególnie jeśli chodzi o mimikę twarzy, specyficzną urodę, niektóre powiedzonka, czarny humor oraz spojrzenie (to spod byka).

- Kiedy nieświadomie przybieram minę prababci, mama zwraca się do mnie Paula.

Prababcia miała kruczoczarne włosy, które zaplatała w warkocz. Czarne oczy i ciemną karnację. Szczególnie pielęgnowała swój koloryt skóry. Specjalnie jadła pomidory z własnego ogrodu, aby dostarczyć ciału beta karotenu. Wciskała te pomidory też mamie Michaliny. (Z powodu urody linia rodu babci miała zresztą problemy w okresie wojennym, musieli wykazać pochodzenie kilka pokoleń wstecz, bo kobiety z linii prababci były brane za Żydówki).

Prababcia była niezwykle charakterną kobietą. Kiedy była młoda, rodzice wybrali jej na męża Niemca. Mieszkali wtedy na ówczesnej granicy polsko – niemieckiej - w Piekarach Śląskich nad rzeką Brynicą. Ze względu na czasy, w których żyła taki związek małżeński, zapewniał bezpieczeństwo majątkowe. Jednakże podczas zaręczyn doszło do afery na całą okolicę. Prababcia Michaliny oznajmiła, że nie wyjdzie za mąż! Mało tego. Okazało się, że w tajemnicy ma chłopaka, z którym spotyka się już od dłuższego czasu. A w dodatku jest on powstańcem. Brał udział we wszystkich trzech Powstaniach Śląskich. Ojciec prababci dowiedziawszy się o tym wpadł w szał.

- Opowieści donoszą, że gonił córkę z siekierą w ręku po schodach krzycząc, że ją zabije. Zdarzenie to pamiętała cała miejscowość. Ale prababcia postawiła na swoim i wyszła za mąż. Tak jak chciała. Za powstańca.

Michalina opowiada, że gdyby prababcia żyła dzisiaj to z pewnością zostałaby projektantką mody, stylistką lub modystką. Interesowała ją tkanina i projektowanie ubioru.

- Idąc jej śladem (ale też dlatego, że w szkole plastycznej w Katowicach uczyłam się jubilerstwa, które mogłam kontynuować w Łodzi) zdawałam na Akademię Sztuk Pięknych, ale nie dostałam się. Teraz nie żałuję, jestem zdecydowanie malarką. Choć przyznam, że lubię oglądać pokazy mody i prace światowych projektantów.

W czasach kiedy żyła prababcia obowiązywało chodzenie po chłopsku. Czyli kobiety na prowincji ubierały śląski strój ludowy. Prababcia Paula zarzekała się i mówiła:

- Nie będę chodzić po chłopsku, bo ja jestem z mieszczaństwa!

Podglądała lornetką wzory firan sąsiadów, żeby zainspirować się, ale też (broń boże!) nie mieć tego samego.

- Wydaje mi się, że to drugie było dla niej ważniejsze - mówi Michalina.

Prababcia Paulina zawsze stawiała na oryginalność, niepowtarzalność i wyróżnianie się z szarej masy. Jej stroje były eleganckie, wysmakowane, nieprzesadnie zdobione, raczej proste formy łączone z biżuterią np. broszkami. Dominowały czernie, czerwienie, drobne złote kwadraciki.
fotoOglądam pierwszy cykl obrazów namalowanych przez Michalinę na studiach pt. "Reinkarnacja", który jest właśnie o prababci. Na obrazach widać przedmioty, które pochodziły z domu babci, a których właścicielką jest teraz Michalina. Broszka i pierścionek z ciemnym bursztynem. Naczynia, ozdoby, porcelanowe figurki, bibeloty i wazony. Jest też autoportret Michaliny „Inkarnacja" – poważna dziewczyna w sukience i z broszką po prababci.

fotoNiezwykły duet kobiet, które łączą podobieństwa a dzieli czas.

Zdjęcia i obrazy – prababcia Paula, siłaczki z dyplomu. Niezwykła siła i intensywność kobiet zatrzymana w obrazach Michaliny.



„A fontanna wzburzała się, tryskała, unosiła swe wodne bicze. Oblewała wszystko dookoła. Brudziła pofarbowaną wodą ubrania. Zdawała się być wodospadem. Pojedyncze, pulsujące strumienie strzelały w powietrze pieniąc się niczym gigantyczny wytrysk. Fale zabierały i wciągały na dno. Czerwone światła rozgrzewały od wewnątrz. Turkus zaś ziębił i powodował gęsią skórkę.
Agresywna pomarańcz parzyła w dłonie. Powstawały silne prądy rzeczne. Woda rozlewała się, huczała i bulgotała. I w końcu, jak gejzer uderzyła z niepohamowaną siłą. Wystrzeliła, uniosła się niczym tsunami bryzgając wszystkimi kolorami świata.” (fragment opowiadania Michaliny Trefon pt. Fontanna)


Michalina-biegająca malarka. Jest w ciągłym ruchu. W locie. Powstają kolejne obrazy. Mijają przebiegnięte kilometry.

(A ja.. ,,wciąż nie wiem, czy rzecz jest w bieganiu, w kochaniu, czy w przebłyskach szczęścia chwytanych w drodze..” bibliografia Lady into Fox, David Garnett cyt za Grażyna Plebanek, Córki Rozbójniczki)

Szerokiej drogi Michalino!

foto

Wrzesień 2018 r.
Katarzyna Szota-Eksner
Geek Factory