Nic do ukrycia czyli herstoria Aliny...

Niektórzy uparcie twierdzą – Ty i tak świata nie zmienisz. A ja nie chcę zmieniać świata. Wystarczy jeśli zmienię jedną szkołę. Jedną ulicę. Jedno miasto. Postrzeganie jednego człowieka. Nie musimy mieć wysokich obcasów jako uroczy dodatek. Ważne jest zaangażowanie i to co dajemy światu.
Kim ona jest?
Aktorką?
Społeczniczką?
Działaczką?
Wojowniczką?
Niezłomną inspiracją?
Siłą kobiecą?

Nic do ukrycia* czyli herstoria Aliny Czyżewskiej.

(*Nic do ukrycia to tytuł bloga Aliny)


Alina część pierwsza ,,Działać i edukować’’…

Pracuję w Teatrze Gliwickim jako aktorka, ale przyjechałam do Gliwic z Gorzowa Wielkopolskiego.
(Siedzimy z Aliną w kawiarni Na Wyspie, jest późna ale bardzo ciepła jesień.)

fotofot Jeremi Astaszow 

Po szesnastu latach wróciłam do Gorzowa ze względu na chorobę mojej mamy. Uderzyło mnie, jak bardzo to miasto jest zaniedbane.

Rozpadające się kamienice, skandaliczne oświetlenie - starsi ludzie chodzili z latarkami po śródmieściu, aby nie potknąć się o rozpadające się płyty chodnikowe, zdewastowane ławki. A jednocześnie powstała relatywnie najdroższa w kraju filharmonia i pola golfowe w bądź co bądź robotniczym mieście. Z jednej strony rzeki - nowoczesny stadion żużlowy za 60 mln zł, z drugiej - rozpadająca się szkoła i urząd miasta od osiemnastu lat usprawiedliwiający się przed sanepidem, że nie ma pieniędzy na wyremontowanie toalet w szkołach i wymianę stolarki okiennej.

Zaczęliśmy działać.

W kilka osób założyliśmy ruch miejski Ludzie dla Miasta i podejmowaliśmy działania w przestrzeni publicznej uświadamiające mieszkańcom, że to my jesteśmy właścicielami miasta, a nie prezydent.

Miasto nie należy przecież do prezydenta czy urzędników. Miasto należy do nas – mieszkańców!

Było i jest takie silnie zakorzenione przekonanie, nie tylko w Gorzowie, że radni to nie są przedstawiciele mieszkańców, ale jakaś elita, którą trzeba o wszystko prosić. A my zaczęliśmy mówić: ,,Nie – to my zatrudniamy radnych! Radni są dla nas, a nie my dla nich. Mają zaspokajać potrzeby mieszkańców, a nie swoje polityczne interesy” (Alina ma mocny i zdecydowany głos.)

Miasto to nie prezydent. Miasto to ludzie. To my zatrudniamy prezydenta.

Ludzie powoli zaczęli rozumieć, że miasto jest ich.

Postanowiliśmy zmienić władzę. Udało nam się, ale bardzo szybko zobaczyliśmy jak władza deprawuje. Zaczęło się zatrudniania znajomych - ludzi niekompetentnych, czy ludzi nie od realnych działań, ale od marketingu politycznego – czyli od manipulowania ludźmi. Zamiast rozwiązywania problemów naszego miasta – mamienie ludzi festynami i rozrywkami. Przy tym – ignorowanie tych mieszkańców, którzy mają konkretne potrzeby. Nowy prezydent zaczął bezsensownie wycinać drzewa, zawalać inwestycje, degradować specjalistów, by zrobić miejsce dla swoich.

Alina musiała odejść z Gorzowa.

Ludzie jednak przebudzili się, coś zaczęło się zmieniać.

Mieszkańcy zaczęli traktować miasto jak swoje, a nie prezydenta, zaczęli mu patrzeć na ręce. Na przykład zakładali społeczne grupy obserwacyjne remontów ulic. Odważyli się mówić głośno, zwracano uwagę na wadliwie wykonywane prace, na kładzenie starych krawężników zamiast nowych czy na niszczenie drzew.

Nie chciałam kandydować w wyborach, bo uważam, że jako obywatele możemy mieć również wpływ na to, co się dzieje w mieście. Poza tym potrzebne jest silne społeczeństwo obywatelskie, ponieważ każda władza zmienia psychikę, zmienia postrzeganie innych – świadomi obywatele zapobiegają temu, żeby władza ,,nie odleciała”. Potrzebna jest mądra edukacja obywatelska. A tego nikt nas nie uczy. Ja nauczyłam się tego dzięki organizacji Sieć Obywatelska Watchodg Polska, której wkrótce stałam się członkinią. I uczę innych, jak brać władzę w swoje ręce, jak korzystać z demokracji.

Gromadzić ludzi i edukować.

Artykuł 61 Konstytucji mówi, że działania organów władzy publicznej i wszystkich osób, które pełnią funkcje publiczne, są jawne, zaś my, obywatele, mamy w to wgląd – możemy pytać o dokumenty, umowy, faktury, rejestry, protokoły. Prezydent czy burmistrz, premier, rektor, dyrektor szkoły, szef zakładu komunikacji miejskiej – wszyscy oni wykonują zadania w służbie publicznej i dysponują publicznymi pieniędzmi, czyli naszymi. I Konstytucja daje nam prawo realnego kontrolowania m.in. tego, jak wydawane są publiczne pieniądze.

Zaczęliśmy zatem wnioskować o faktury, umowy, sprawdzać, na co idą nasze pieniądze (bo na przykład mieszkanka dostała odpowiedź, że nie ma na remont cieknącego dachu w przedszkolu). To na co idą nasze pieniądze? Na remont gabinetu prezydenta (100 tys. zł) i kolejne auto służbowe z gadżetami typu webasto? Nagłaśnianie takich spraw powoduje, że w końcu prezydent, dla zachowania twarzy, musi się nimi zająć.

Chodzi o to, żeby mieszkańcy obserwowali, dopytywali i kontrolowali.

Alina część druga ,,Listy z wakacji"…
"My, z wyspy Europa, otoczonej wodą, po której dryfują łódki pełne strachu" (cyt Małgorzata Rejmer, ,,Każdy ma w brzuchu niebo, przez które przelatuje jaskółka’’)

fotofot Amal Adwan

To było w gorące wakacje dwa lata temu. Akurat trwała walka o sądy, nasz rząd rozwalał kolejne demokratyczne instytucje, a internet zalewały różne fakenewsy o uchodźcach, które zaczęli wklejać na facebooka – o zgrozo - moi znajomi. W tych okolicznościach nie wyobrażałam sobie wakacji pod palmą. Miałam potrzebę zrobienia czegoś z sensem, zrobienia czegoś w tym całym informacyjnym szumie, którym nas atakowano.

Pojechałam zatem do obozu dla uchodźców. Pomyślałam sobie - ,, skoro tak nam wmawiacie, że są tacy straszni, chcą nas zgwałcić i zamordować, to ja tam pojadę i sprawdzę, jak jest naprawdę. A jak wrócę cała i zdrowa, to proszę mi więcej nie wciskać kitu”.

Jadąc do obozu, wszystko trzeba sobie zorganizować i opłacić samemu. Trzeba znaleźć organizację, która cię włączy w swoje działania. Niektóre organizacje nawet pobierają „wpisowe”.

Postanowiłam pojechać na wyspę Lesbos, bo słyszałam, że tam sytuacja jest najgorsza. Na wyspie spotkałam ludzi z całego świata (z Polski jest ich akurat najmniej). Z poznaną tam koleżanką postanowiłyśmy dać z siebie tysiąc procent normy, odłączyłyśmy się od naszych organizacji i zaczęłyśmy pomagać we dwie, face to face: uczyłyśmy angielskiego, organizowałyśmy ubrania, pieluszki, jedzenie, koce, zawoziłyśmy do szpitala, pomagałyśmy w przejściu rejestracji, pomagałyśmy w znalezieniu prawnika. Na Lesbos działa wiele organizacji, ale nie wszyscy uchodźcy wiedzą o ich istnieniu. Rozmawiałyśmy i słuchałyśmy. Podczas tego pobytu odbyłam, dzięki tym rozmowom, przyspieszony kurs wiedzy o politycznej sytuacji na świecie.

Stamtąd pisałam Listy z Wakacji (Listy do Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło publikowała Gazeta Wyborcza).

Przerażające jest to jak wiele nienawiści spotkało mnie ze strony moich rodaków za to, że pojechałam pomagać ludziom. Posypał się hejt, groźby, wyzwiska.

I wiesz z czego zdałam sobie sprawę? Że będąc wśród tych „strasznych uchodźców”, najbardziej bałam się Polaków.

I jak bardzo nie znamy naszej własnej historii, historii polskiego uchodźstwa. Dlatego, po powrocie do Polski, postanowiłam o tym opowiadać.

Jeżdżę do szkół i opowiadam w szkołach o uchodźcach.

Obóz Moria położony jest w byłym więzieniu wojskowym i wygląda jak obóz koncentracyjny. Betonowy mur i siatka z drutami kolczatymi. Przeznaczony jest na dwa tysiące osób, obecnie mieszka w nim osiem tysięcy.

Nie ma już miejsca w kontenerach, więc ludzie mieszkają w zwykłych namiocikach turystycznych. Ostatniej zimy zamarzło dziewięć osób a przy próbie ogrzania się spłonęła żywcem matka z dzieckiem.

To jest obóz recepcyjny – ludzie przypływają do brzegu w Lesbos, są rejestrowani, dostają kartę tymczasową (co oznacza, że nie mogą pojechać dalej) i czekają na rozpatrzenie wniosku o ochronę międzynarodową, czyli o azyl. Przechodzą dwa wywiady.

Khaled, którego tam poznałam, przypłynął w kwietniu, a pierwszy wywiad miał dopiero po ponad roku.

Kiedyś trzyletnia córeczka mojej teatralnej koleżanki, którą odwiedziłam przy okazji jednych z moich spotkań o uchodźcach, zapytała:
- Ciociu gdzie idziesz?
- Idę na spotkanie opowiedzieć ludziom o uchodźcach – odpowiedziałam jej.
- A kto to są uchodźcy?
- To są tacy ludzie, którzy uciekają ze swojego kraju przed wojną albo przed różnymi prześladowaniami.
A ta mała dziewczynka stała przez chwilkę cichutko i myślała – nawet było widać ten proces myślowy. Po czym zapytała:
- Ciociu, a jak ja im mogę pomóc?

U dzieciaków nie ma kategorii naród. Podziałów: swój – obcy.
Jest człowiek. Na początku wszyscy mamy ludzkie odruchy.

Kiedy to się zaczyna zmieniać?

W Polsce brakuje teraz rąk do pracy. Mamy kryzys demograficzny. Imigranci są nam potrzebni, bo na zachód do pracy wyjechało 2,5 miliona Polaków.

My kiedyś też otrzymywaliśmy pomoc, kiedyś potrafiliśmy pomagać nawet jak nam było dużo ciężej niż dziś. Teraz jesteśmy bogatym krajem, stać nas na szlachetność i pomoc. Dlatego jeżdżę po Polsce i opowiadam o uchodźcach.

Żeby Odczarować temat uchodźców.

foto
fot Amal Adwan

Kim są Ci ludzie? Skąd uciekają?

Uchodźcy są nie tylko z Syrii. Ale także z Iraku, Afganistanu, Palestyny. I z Afryki: z Kamerunu, Kongo, Nigerii, Ghany. Proszę bardzo, nie chcemy muzułmanów. Boimy się muzułmanów. A przecież większość imigrantów z Afryki to chrześcijanie. Jeszcze bardziej pobożni niż my!

Uchodźcy nie są jednolitą masą. To są ludzie tacy jak my. Tak jak u nas są i mądrzy. I cwani. I szlachetni… I pracowici, i tacy, co będą liczyć na zasiłek. Tak jak my.

A skąd zarzut, że mają telefony komórkowe? (pytam)

Oni przecież nie uciekają przed biedą. Oni uciekają przed wojną.
Nie uciekają przed brakami technologicznymi.

Uciekają przed prześladowaniami. Mam kolegę z Maroka, który jest homoseksualistą i chociaż w Maroku nie ma wojny, to łamane są prawa człowieka i Khalid musiał uciekać.

Są też ofiary handlu ludźmi. Moja znajoma z Nigerii, która została sprzedana do burdelu w Turcji i była niewolnicą seksualną. Też musiała uciekać.

Albo Jonathan, który uciekł z Kongo, gdzie od osiemnastu lat rządzi ten sam prezydent, który podporządkował sobie wszystkie instytucje, wojsko, policję. Wybory nie są ogłaszane, więc ludzie organizują protesty. Podczas demonstracji wojsko podpaliło biura partii opozycyjnych. Tak zginął tata Jonathana. Ma pod opieką dwóch młodszych braci. Uciekł. Był w obozie Moria, ale teraz został przeniesiony do Aten. Jest w procedurze i jeszcze nie ma decyzji o azylu. Jak go dostanie, to i tak będzie musiał siedzieć w Grecji zanim dostanie paszport, który pozwoli mu wyjechać do innego kraju. A w Grecji jest kryzys gospodarczy i nie ma pracy nawet dla Greków.

Wice burmistrz Lesbos apeluje – Europo, pomóż Grekom! Potrzebujemy solidarnej polityki. Wzięliśmy sporo pieniędzy z Unii, ale Unia to nie tylko kasa do wydania na drogi. To wartości i solidarność.

Polska tymczasem zachowuje się jak rozwydrzony bachor, który wszedł do przedszkola, zobaczył, że są cukierki, wziął do kieszeni ale kiedy okazało się, że trzeba pomóc w sprzątaniu, to obrażony wyszedł.

(Alina jest bardzo emocjonalna. Czy masz jeszcze dużo energii? – pytam)

Nie lubię poczucia bezsilności. Jeśli się ono pojawia to zaczynam działać.

W obozie Moria infrastruktura sanitarna nie wydala (Alina wraca do opowieści o obozie), bywa, że nie ma ciepłej wody przez kilka dni, toalety są przepełnione. Organizacje odpowiadają na te potrzeby jak mogą – np. ludzie z organizacji Shower Power zbierają po dziesięć osób i zawożą je w miejsce, gdzie można wziąć prysznic w normalnych warunkach i nie stać po kilka godzin w kolejce. Ale to są doraźne rozwiązania.

Po śniadanie w obozie Moria stoi się dwie godziny w kolejce. Śniadanie – to rogalik typy 7days i dzienna porcja wody: półtora litra. Uchodźcy dostają diety 90 EUR miesięcznie, teoretycznie więc mogą coś sobie normalnego do jedzenia dokupić. Ale muszą pojechać do miasta. Bilet w jedną i w drugą stronę do miasta kosztuje 2 Euro. Niektórym pomaga rodzina i przysyła im pieniądze przez Western Union. Mój kolega z Kongo nie ma rodziny, bo ją zamordowano, więc ma tylko te 90 euro. Inny kolega odkładał z tych pieniędzy na przemyt swojej rodziny. Polska emigracja też tak działała - najpierw jechał mężczyzna, a potem dopiero dołączała do niego rodzina.
(Ale zebrał? – pytam)

Tak, jemu się udało. Rodzina przyjedzie do niego.

A swoją drogą, rynek przemytniczy to są miliardy.
W przypadku uchodźców z Afryki na każdą osobę, która ginie w morzu, przypadają dwie śmierci na lądzie, bo dotarcie do morza jest bardzo niebezpieczne. Dla kobiet szczególnie, bo ryzyko bycia zgwałconą „jest wliczone” w decyzję o podróży do Europy. Dlatego też więcej mężczyzn przybywa z Afryki, są silniejsi.

Obóz jest coraz bardziej przepełniony, zdarza się coraz więcej bójek, chorób. Pomagać próbują różne organizacje. Głośna była sprawa organizacji z Hiszpanii, która zajmowała się ratowaniem ludzi na morzu. Jej członkowie zostali aresztowani pod zarzutem udziału w przemycie ludzi. Absurd. Na szczęście po roku uwolniono ich z zarzutów.

Na Lesbos wynajmowałam na własny koszt łóżko u Greczynki, mieszkałam w pokoju z innymi wolontariuszkami: urzędniczką z Holandii i z nauczycielką z Hiszpanii. Przez cały pobyt nie widziałam na oczy kluczy od domu, mieszkanie było cały czas otwarte. A przecież uchodźcy są tacy straszni - powinny być gwałty, kradzieże i rozboje!

Jak łatwo manipuluje się ludźmi! Mówi nam się, że nie mamy w Polsce zamachów, bo nie mamy uchodźców. Ale przecież w Grecji są ich setki tysięcy! A czy ktoś słyszał o zamachu w Grecji?

Alina Wojowniczka czyli podsumowanie…
(Alino, czy Ty zawsze byłaś taką wojowniczką?)

Kiedyś nie interesowałam się lokalną polityką, więc pewnych rzeczy nie widziałam. Może to sprawiało, że byłam mniej wkurzona?

Niektórzy uparcie twierdzą – Ty i tak świata nie zmienisz. A ja nie chcę zmieniać świata. Wystarczy jeśli zmienię jedną szkołę. Jedną ulicę. Jedno miasto. Postrzeganie jednego człowieka.

Nie musimy mieć wysokich obcasów jako uroczy dodatek. Ważne jest zaangażowanie i to co dajemy światu.

foto
fot Amal Adwan 
Maj 2019 r.
Katarzyna Szota-Eksner
Geek Factory