Widzę w ludziach, to co dobre. Herstoria Anny Zwiorek-Rotkegel

Dwa lata temu otworzyłam pracownie w domu moich rodziców. Była to już konieczność ponieważ malowanie na rozłożonej foli w pokoju między łóżkiem a biurkiem stawało się męczące. Proszę sobie wyobrazić codzienne sprzątanie sztalugi i farb, o zapachu werniksu i farb olejnych już nie wspomnę.
Jak to jest być kobietą-artystką? Pogodzić życie zawodowe, rodzinne i znaleźć w tym wszystkim czas na tworzenie. Być kreatywną, nie zmęczoną?

O kobietach-artystkach i z kobietami-artystkami rozmawiałyśmy w kręgu podczas Mocy kobiecej sieci w pyskowickim Ratuszu. Jak to jest być kobietą-artystka w małej miejscowości. Zarabiać na życie, mieć czas na pasję i nie zwariować?



,,Możecie zamknąć na klucz swoje biblioteki, ale nie ma takiej bramy, takiego zamka ani takiego rygla, który pozwoli wam pozbawić mnie swobody mojego umysłu.'' Virginia Woolf, Własny pokój

Spotkamy się u Anny Zwiorek-Rotkegel w pracowni w Toszku. Wielka witryna, przez którą zaglądałam jest jak brama do czarodziejskiego świata. Ciepły wieczór, czerwiec 2023.

Jestem nauczycielką. (Zaczyna swoją opowieść Anna).

W tym roku minie trzydzieścilat pracy mojej podstawowej aktywności zawodowej. Zaczynałam zaraz po studniach pedagogicznych na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu. Otrzymałam propozycję pracy w oddziale szkolnym w Radoni. Pamiętam, że jeździł tam wtedy jeden autobus dziennie. Ale potem zadzwoniła pani Dyrektor z szóstki w Pyskowicach i…zaczęłam pracę w tej szkole. Jestem w niej do dziś.

W 1996 roku pani Ilona Paszek została dyrektorką szkoły. (Obie znamy panią Ilonę więc rozmawiamy przez chwilę o społecznictwie i zaangażowaniu kobiet.)

Urodziłam pierwsze dziecko , trzy lata później na świat przyszły bliźniaki . Jako młoda mama miałam więc dużo zajęć domowych , starałam się jednak znaleźć czas na własny rozwój. Ponieważ jestem niemieckojęzyczna postanowiłam szlifować swój język obcy. W Instytucie Goethego zrobiłam uprawnienia i zaczęłam uczyć niemieckiego w przedszkolu w Toszku. To był bardzo kreatywny czas – tworzyliśmy różne programy artystyczne a ja w tak zwanym międzyczasie skończyłam Zarządzanie Oświatą i uzyskałam stopień nauczyciela dyplomowanego.

Wiadomo my kobiety robimy dużo rzeczy naraz. W tym wypadku trójka dzieci i to co powyżej. (Śmiejemy się obie).

W 2006 roku nasza Ilonka została radną i co teraz? Trzeba szukać nowego dyrektora .Miałam duże poparcie w gronie pedagogicznym. Tydzień na podjęcie decyzji. Bliźniaki szły do pierwszej klasy a ja zostałam Dyrektorem pyskowickiej ,,szóstki" I od czego tu zacząć? Los zdecydował sam.

Przyjechało małżeństwo z Pyskowic z dzieckiem na wózku i chcieli zapisać to dziecko do szkoły. Szkoła nie miała zaplecza i nie była dostosowana do potrzeb dziecka niepełnosprawnego. Zdecydowałam o założeniu klasy integracyjnej.

Mieliśmy niewielką pulę na remonty a ja zamiast odmalować sale lekcyjne zbudowałam podjazd dla wózków inwalidzkich. Zaczęła się nasza przygoda z integracją. Wkrótce potem otworzyliśmy klasy sportowe i klasy z językiem mniejszości niemieckiej.

„Szóstka” sportem stoi. Od początku współpracowaliśmy z klubem sportowym na hali Wagnera w Pyskowicach, bo nie mieliśmy zaplecza. W starej sali gimnastycznej latały klepki na podłodze.

Ja miałam trzydzieści parę lat i mnóstwo zapału.

W ciągu kolejnych lat otworzyliśmy nową salę gimnastyczną.

Po roku ta sala nam się spaliła. Zorganizowaliśmy piękne przedstawienie Jasełkowe ale w noc sylwestrową ktoś rzucił racę do komina wentylacyjnego. Nowy Rok.Dzwoni do mnie z płaczem pani Danusia – szkoła nam się pali. Naprawdę dużo przeżyłam w tej szkole ale cały czas miałam skrzydła ochronne Ilony , wspaniałe grono pedagogiczne i rodziców , którzy byli bardzo zaangażowani w pomoc. Przez najbliższy miesiąc w tej szkole zamieszkałam. Byliśmy na szczęście ubezpieczeni - pożar był 1 stycznia a 17 kwietnia mieliśmy już nową salę gimnastyczną.

Niezłomność.

Potem budowa kompleksu sportowego „Orlik” i malowaliśmy szkoły, żeby zdążyć na jej 50- lecie. Człowiek sam nic nie zrobi – najważniejszy jest zespół. Dwie kadencje byłam dyrektorem ale trzeba wiedzieć kiedy odejść. Wróciłam na stanowisko nauczyciela i pracuje tak do dzisiaj.

W październiku 2012 roku nastąpił pewien przełom. Zaczęłam malować obrazy. Chciałam wreszcie zrealizować moje marzenia, te tak zwane - od zawsze.

Dwa lata temu otworzyłam pracownie w domu moich rodziców. Była to już konieczność ponieważ malowanie na rozłożonej foli w pokoju między łóżkiem a biurkiem stawało się męczące. Proszę sobie wyobrazić codzienne sprzątanie sztalugi i farb, o zapachu werniksu i farb olejnych już nie wspomnę.

Musiałam znaleźć miejsce poza mieszkaniem. Udało się. Mam teraz pracownię z prawdziwego zdarzenia, chociaż i ona staje się ciasna. Mam jeszcze pomysły na dalszy rozwój a na to potrzebna mi jest przestrzeń. Może niebawem będę miała tą możliwość i wykorzystam sąsiednie pomieszczenia obecnej pracowni?

Pracownie mam w domu moich rodziców . Wybudował go mój opa - dziadek.

Tyle wątków. Przeskoczyć na rodzinę czy tylko wątek szkolny? (Pyta Anna a ja uśmiecham się.)

Mój opa był stolarzem, ale niestety uległ poważnemu wypadkowi, nie przeszkodziło mu to w realizacji marzeń i dokończeniu tego co sobie zaplanował. Jedna część domu była już wybudowana trzeba było dokończyć drugą , pomogły pieniądze z odszkodowania, które w całości przeznaczył na dokończenie prac.

Jego żona pochodziła z Dobrodzienia z rodziny stolarskiej. Zaczęli więc sprowadzać meble, czym na cały Toszek zasłynęli . Sklep z meblami działał jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku. Do dzisiaj działa jeszcze stolarnia. Została założona 1925 przez dziadka i do dzisiaj prowadzi ją jego syn czyli mój ojciec. Horsta znają wszyscy i bardzo go za jego fachowość bardzo szanują.

Ja mam korzenie niemieckie ale czuje się ślązaczką ale mój ojciec czuje się Niemcem.Jest niezwykłym człowiekiem. Ponad czterdzieści lat przewodniczącym komisji egzaminacyjnej na stolarstwo a w przyszłym roku minie mu siedemdziesiąt. W domu mówiło się po niemiecku ale kiedy ruscy spalili Toszek to przyszli ze wschodu nauczyciele. Dzieci nie umiały po polsku. Toszek spalili Niemcy – taka była narracja w szkole, ale mój ojciec wstał i powiedział - to nieprawda. I dostał wilczy bilet na całe życie co oznaczało, że nie mógł iść do żadnej szkoły.(Kolejna traumatyczna opowieść ,,stąd’’ – myślę.)


W takim domu się wychowałam. W domu ze śląskimi tradycjami.

Ojciec nie ma następcy ale ja też potrafię robić w drewnie, w czasie pandemii często zaglądałam do stolarni , finałem tego są dzisiaj dwa stoły , ławy i lampy.

Wróćmy jednak do początków mojej drogi artystycznej. Jak już wspomniałam wcześniej w 2012 zapisałam się na kurs malarski. Pod okiem Moniki Jeromirek – współczesnej malarki i ikonopisarki poznawałam techniki malarskie, później poznałam Iwonę Bogatko, jest artystką rzeźbiarką . I tak zaczęła się moja przygoda z ceramiką. Nie było to łatwe , na dłuższą metę łączenie pracy zawodowej z pasją jest trudne . Pamiętajmy, że doba ma 24 godziny a my kobiety, mamy jeszcze sporo obowiązków domowych.

Muszę działać.

Jak nie ma przestrzeni do działania to umieram. (Jak ja to rozumiem – myślę sobie.) Mało śpię, cały czas jestem w ruchu, czasem czuję zmęczenie ale szybko się ogarniam i walczę dalej. (Uśmiechamy się obie).

Pożegnałam się z dyrektorowaniem, z nauczania jednak nie zrezygnowałam.

Dyrektorem się bywa. Nauczycielem się jest.

Przed pandemią znalazłam Akademię Weekendową na ASP. Postanowiłam tam spróbować szlifować dalej swój warsztat. Jeżdżąc samochodem miałam sporo czasu na przemyślenia i zrodził się pomysł tkanin. Dlaczego nie próbować czegoś nowego. Decyzja powstała natychmiast , pozostała tylko próba jej realizacji .

Nie miałam z tym większego problemu , nie ryzykowałam zbyt dużo a bardzo chciałam zobaczyć swój projekt na szalach, chustach czy myśląc już dalej o modzie współczesnej kobiety.

Lubię malować postacie bez twarzy – każdy wtedy może zobaczyć siebie. Do Katowic na warsztaty malarskie jeżdżę już trzeci rok – każdą niedzielę . Pracuje zawodowo a potem przychodzę tu i maluję. W piątki to czas ceramiki i dłubania w glinie. Człowiek musi sam sobie wyznaczać cele. Cały czas musi się uczyć, zdobywać wiedzę, poznawać świat. Czas wolny, o ile go mam,  staram się wypełniać aktywnie, wszystko po to by „ładować akumulatory” pozytywną energią. Kika lat temu odkryłam dla siebie jogę, dzisiaj muszę powiedzieć, że regularna praktyka bardzo mi pomaga.

Czujesz się bardziej tu w Toszku czy w Pyskowicach?

W Toszku są moje korzenie.

W Pyskowicach moi pierwsi uczniowie.

Tutaj jest moja pracownia.
Mój dom.
Ludzie, drzewa, budynki, domy - to mnie inspiruje (znowu wędrujemy po pracowni).
Zatrzymujemy się na chwilę.

Przed nami obraz - nazwałam go „Starość w krzywym zwierciadle” (dwoje starszych ludzi i wokół ich całe życie). Tu metoda dmuchanego tuszu – najpierw rozbryzgujesz tusz a potem wkomponowujesz w to obraz. Niby wiesz co chcesz stworzyć ale w trakcie zmieniasz koncepcję, bo tusz tak się układa, że rozbudza twoją wyobraźnię. Kolejne kilka kroków i stajemy przed nowym dziełem –„Sześć tancerek” – tak myślałam ale jak przywiozłam gotową pracę do domu to moja córka mówi – mamo przecież to jest wagina. (Jak coś jest niedopowiedziane to wyobraźnia szaleje i pojawia się mnóstwo inspiracji. Śmiejemy się obie.)

Malarstwo realistyczne ogranicza moją wyobraźnię , chcesz tworzyć dzieła realistyczne - użyj aparatu fotograficznego.


Dobrze Ci tutaj?

Oj bardzo, to jest taka przestrzeń, gdzie wszystko z siebie wyrzucam. Włączam muzykę i maluję. Niech się dzieje!Moje obrazy dają mi siłę. Tworzę też na zamówienie ale muszę pojechać do mieszkania i zobaczyć jak ktoś żyje. Poczuć klimat i wtedy maluję.

Wróćmy do tkanin , widzę że nie pozostajesz tylko na przenoszeniu swoich dzieł na ten materiał. W centralnym punkcie twojej pracowni stoi manekin ubrany jakoś znajomo.

To jest mój ostatni projekt – kimono. Przy pomocy Pani Ani Talar-Wójciak z Pracowni Sukien Ślubnych w Pyskowicach uszyłam to „cudo” Na targach we Wrocławiu bardzo się podobało.

Dużo tego. (Jestem oczarowana).

Kobiety tracą wiele energii na drobiazgi, są niepewne. A przecież – nie wiesz jak to pójdzie – albo będziesz na powierzchni albo nie. Ważne żeby iść do przodu.

Toszek. Proste i piękne dzieciństwo.

Spędziłam tutaj naprawdę szczęśliwe dzieciństwo. Byłam harcerką. Rodzice dużo i ciężko pracowali. My rozrabialiśmy i psociliśmy. Mieliśmy wolność. Obozy harcerskie. Studia w Opolu i wyjazdy studenckie w Bieszczady.
Toszek wtedy był samowystarczalny, tu było wszystko. Potem świetna praca.
Dobrze mówisz o ludziach. (Uśmiecham się).

Tak. Widzę w ludziach to co dobre. W życiu widzę to co dobre.



,,Przykucnąć przed kotem, który idzie ulicą? Przesuwać ręką po gładkich, lśniących liściach żywopłotu w drodze do warzywniaka? Wdać się w pogawędkę z listonoszem? Zwinąć kartkę ze starą listą zakupów w kulkę i usiłować trafić do kosza, a kiedy się nie udaje, próbować znowu?
Śpiewać w samochodzie, zdjęć buty w deszczu?

Spytać członków zarządu na początku warsztatu zespołowego, kim chcieli być w dzieciństwie - żeby z marynarek za dziewięć stówek wyskoczyli strażacy, baletnice, kierowcy ciężarówek, pilotki?”
Przędza Natalii de Barbaro



Tą historię zaczęłam cytatem Virgini Woolf a kończę cytatem z ,,Przędzy’’ Natalii de Barbaro. I to się właśnie tak pięknie składa. Herstoria pięknej niezależnej ale przede wszystkim twórczej kobiety. I niezwykle otwartej na drugiego człowieka. Artystki, która ciągle jest w drodze.

Anna Zwiorek-Rotkegel – malarka, mieszkanka Toszka, twórcza kobieta.
Styczeń 2024 r.
Katarzyna Szota-Eksner
Geek Factory