Herstoria o silnej kobiecie. Róża Rekus z Wielowsi.
Ja to nie jestem wylewna, nie wiem o czym my tu w ogóle mamy rozmawiać. Tu się urodziłam. W Wielowsi , na tej samej ulicy tylko dwa domy dalej. Mama nas wychowywała, rodzice od zawsze stąd.
Oto przepis na życie
powiedziała moja matka
trzymając mnie w ramionach gdy płakałam
pomyśl o kwiatach które co roku
sadzisz w ogrodzie
nauczą cię
że ludzie też
muszą zwiędnąć
opaść
zapuścić korzenie
wzejść
by rozkwitnąć (Rupi Kaur)
Dorotę odwiedzam w jej kawiarni w Wielowsi.
Niesamowite miejsce stworzone przez córkę i matkę. Minimalistyczna kawiarnia wśród falujących zbóż. Proszę Dorotę o pomoc w znalezieniu kobiety ,,stąd’’, która mogłaby stać się bohaterka tej herstorii. Pomiędzy krzątaniem, wizytą córki a obsługą skomplikowanej maszyny do parzenia kawy Dorota mówi:
Napisz koniecznie o pani Róży. Przedsiębiorczyni. Mamie dziewiątki dzieci. Silnej kobiecie.
Pani Róża.
Czy to w ogóle jest ciekawe? (Tak się zaczyna nasza rozmowa w domu u pani Róży Rekus w Wielowsi.)
Ja to nie jestem wylewna, nie wiem o czym my tu w ogóle mamy rozmawiać. Tu się urodziłam. W Wielowsi , na tej samej ulicy tylko dwa domy dalej. Mama nas wychowywała, rodzice od zawsze stąd.
Całe życie w Wielowsi.
Nie miała Pani ochoty gdzieś wyjechać? (Pytam.)
W 1987 roku wyjechaliśmy na zachód ale tak na pięć minut. Tylko zobaczyć i z powrotem.
Urodziłam dziewiątkę dzieci. Czasy były inne. Same się wychowywały, moja mama była na miejscu i pomagała. Jak dzieci były małe były to człowiek czuł się młodszy.
Wszyscy zostali w okolicy. (I to już jest ta opowieść – śmiejemy się obie.)
Dorosłe dzieci, wszyscy wpadają w odwiedziny do mamy, wszyscy są na miejscu.
Pani Różo, ale jak to było jak dzieci były małe? (Dopytuję.)
Co dziennie wstawałam o czwartej rano a kładłam się przed północą.
Jak to było jak dzieci były małe… (Pani Róża zamyśla się).
Pranie i układanie skarpet. (Ile tych skarpet do układania było aż trudno sobie wyobrazić – obie śmiejemy się.)
Wiecznie brakowało małych łyżeczek.
Zapomniał kredek, kasztanów, bloku na prace ręczne (i znowu myślę ile tych kredek trzeba było mieć na stanie). Zawsze jednak miałam pomoc.
Dla najmłodszych o 16:00 była nauka własna czyli odrabianie lekcji. Skończyłam technikum w Wiśle i mieszkałam wtedy w internacie i w domu u nas było podobnie.
Godzina 16:00 do 18:00 trzeba było się uczyć, odrabiać lekcje. Niezła gromadka (próbuje sobie wyobrazić).
Cały czas pracowałam. Wstawałam o 4:00. Jechałam do sklepów, na giełdę. Co drugi dzień jest giełda – do tej pory jeżdżę na giełdę.
Pierwszy sklep powstał w 1990 roku. Skąd ten impuls? Mieliśmy gospodarstwo, piekarnię, młyn to trzeba jeszcze sklep (ale to była raczej myśl mojego męża).
To miał być sklep z ładnymi rzeczami (a nie tylko sól i ocet). Na pięćdziesięciu metrach kwadratowych zorganizowaliśmy taki mały market i to się sprawdziło. Sprzedawaliśmy nawet przez jakiś czas sztuczne kwiaty- to była rozchwytywana nowość . A potem spożywczak i warzywniak.
Bardzo się rozkręciłam. (Znowu obie się śmiejemy).
I jakby tego było mało – przyszli do mnie z Klubu LKS Tęcza Wielowieś i zapytali: Róża zostaniesz prezesem w naszym klubie? Zgodziłam się. (Śmiech pani Róży jest zaraźliwy).
Początki były trudne. Boisko było zawieszone, zawodników nie było. Ale zebrała się garstka osób, dobry trener i po kilku latach weszliśmy do okręgówki. To był prawdziwy sukces.
I przy tym wychowywały się moje dzieci – jeździły na mecze, brały udział w zgrupowaniach.
To było intensywne dziewięć lat.
Poczułam się na chwilę zmęczona ale szybko zaczęłam kolejny etap. (Pani Róża znowu uśmiecha się promieniście).
Dwadzieścia lat w radzie gminy.
Jak to w ogóle możliwe? Dziewiątka dzieci, sieć sklepów, działalność w radzie gminy.
Do dzisiaj nie wiem jak to było możliwe – odpowiada pani Róża i uśmiecha się promieniście.
Wielowieś się zmienia – nowi mieszkańcy z miasta się budują.
Chwilę rozmawiamy o córce pani Róży. Córka jest po psychologii, ale pracuje też w ubezpieczeniach. Samodzielnie wybudowała w lesie dom kopułowy. U góry jest świetlik jak się wchodzi to widać niebo – pani Róża opowiada o córce a ja się zastanawiam jak w jakim stopniu dziedziczy się sprawczość i zaradność.
A potem wracamy do życia pani Róży.
I tak to leciało – rada, klub, kilka sklepów i jeszcze otworzyłam salon kosmetyczny, oczywiście tutaj – w Wielowsi.
Gabinet. Dwadzieścia lat temu to była odwaga zakładać gabinet kosmetyczny.
Solarium - od tego zaczęliśmy. Takie z klimatem - nastawiałam kwiatów, fontanny. Lata dziewięćdziesiąte. Było mnóstwo chętnych. Pedicure, malowanie paznokci i zabiegi ale kobietom było wstyd przychodzić. Taka mentalność – w głowach się poprzewracało, do roboty a nie do salonu, salon na głównej ulicy – nie ma co robić to do salonu idzie (tak ludzie gadali).
Ale byłyśmy wytrwałe.
Powoli szło coraz lepiej. Córki pokończyły studia, kursy i do tej pory się szkolą jedna z nich poszła w makijaże czyli powstał kobiecy klan.
Klientki wychodziły zadowolone. Kiedyś nawet kominek w salonie był.
Biznes rodzinny.
Ja dalej pomagam i jeszcze moja siostra z bratem też pomagają.
W tamtym roku złamałam nogę na święta. Taka byłam zmęczona i chciałam odpocząć pobiegłam w nocy do sklepu i upadłam pod wiatą. Podnoszę się i upadam, jak ja dojdę do domu czy ktoś mnie zauważy, krzyczę i wreszcie mnie zobaczyli. Potem szpital i operacja. Nawet włosy mi zaczęły ze stresu wypadać, najgorsze było to, że muszą mnie obsługiwać i jak to w ogóle możliwe taka bezczynność i zależność od kogoś. W lutym już jeździłam samochodem na rehabilitację.
Pytam panią Różę o najpiękniejsze wspomnienia i wtedy wracamy do czasów działania w radzie gminy.
Przy Urzędzie Gminy zrobiłyśmy z panią skarbnik choinkę. Nie można było posadzić drzewka ze względu na plan zagospodarowania ale jak to święta bez choinki? No to wymyśliłyśmy z wieńców choinkę, na sześć metrów wielką.
Konkursy na najpiękniejsze ogródki w naszej gminie.
Drugie miejsce w województwie na najpiękniejszą wieś z kołem gospodyń wiejskich zdobyliśmy. Były słodkości, orkiestra, strażacy i chleb w kratkę zapiekany – sukces to był wielki i nagrodę dostaliśmy.
A potem Dzień Lasu w Chorzowie prezentowaliśmy swoją gminę z jagodziankami, kołaczem. Konkursy w Koszęcinie.
Konkurs na gotowanie potraw świątecznych i lepienie pierogów.
Konkurs gwary śląskiej. (Pani Róża to wszystko wymienia jednym tchem).
A jeszcze o wodzeniu niedźwiedzia pani opowiem. Czyli o zabawie ostatkowej. W tym czasie jak byłam członkinią koła gospodyń wiejskich to miałyśmy dużo pomysłów. Zaniechało się niedźwiedzia to może odnowimy i strój pożyczyłyśmy. A za rok zrobiłyśmy strój same i nawet głowę niedźwiedzia wyplotłyśmy.
(O tym zwyczaju nie słyszałam wcześniej. Sprawdzam.)
Wodzenie niedźwiedzia (czasem nazywane też Wodzeniem Bera) odbywa się jeszcze do dzisiaj na terenach Górnego Śląska, a zwłaszcza w województwie opolskim.
Barwny korowód złożony z przebierańców chodzi przez wieś od domu do domu, prowadząc na postronku niedźwiedzia. Niedźwiedź (miś, ber) obwiązany jest w grochowiny lub słomiane powrósła plecione w warkocze, na głowie ma wysoką słomianą czapę z dzwoneczkiem. Inną odmianą ubioru był zestaw złożony z kożucha odwróconego włosiem na wierzch i futrzanej czapki na głowie.
Typowy skład orszaku to: młoda para, kominiarz, lekarz, leśnik, diabeł, ksiądz, aptekarz, cyganka, wielbłąd (kamela), policjant, rzeźnik, muzykanci (akordeon, bęben), druhny i drużbowie, złodziejka, gazeciarz. (podaję za Wikipedią)
Dwa razy byłam księdzem – kontynuuje pani Róża. Z niedźwiedziem trzeba zatańczyć, mandaty się dawało a potem wieczorem zabawa była. W Świbiu sami kawalerowie brali udział u nas wszyscy - chodziło o zaangażowanie.
To były piękne czasy!
Jakie ma pani jeszcze plany?
Wciąż działanie jest dla mnie ważne.
Wieczorem późnym zamykam sklepy. Czuję, że czas ucieka ale ciągle działam. Zaczęłam podróżować po świecie, jeżdżę na rowerze, elektrycznym co prawda ale jednak. (Śmiejemy się obie.)
Czy to jest ważne co tutaj opowiedziałam?
Tak. To są przecież ważne rzeczy.
Codzienność jest ważna. Działanie jest ważne. Obecność w życiu.
„Krzątactwo należy do naczelnych kategorii ujmujących obecność w świecie. Jest sposobem bycia w codzienności. Ptaka, człowieka, owada, bez wyjątków. Choć różnorodnie przejawia się krzątanie, stanowi dynamiczny fundament codzienności. Kto bytuje krzątaczo, ma w niej udział. To nas łączy. Należymy do bytów krzątaczych i z tej racji wchodzimy w codzienność. Podobnie jak mrówka i żuk gnojak”. Cytat pochodzi z traktatu filozoficznego napisanego przez kobietę - Szczeliny Istnienia, Jolanta Brach - Czaina.
To jest ważne.
Róża Rekus – mama dziewiątki dzieci, przedsiębiorczyni. Wieloletnia radna i prezeska klubu sportowego. Mieszkanka Wielowsi. Niezwykle skromna kobieta o pięknym uśmiechu.
Tekst powstał w ramach projektu ,,(Nie)znane - ważne postaci z powiatu gliwickiego'' XIV Konferencja Regionalna organizowana przez Bibliotekę w Toszku.
powiedziała moja matka
trzymając mnie w ramionach gdy płakałam
pomyśl o kwiatach które co roku
sadzisz w ogrodzie
nauczą cię
że ludzie też
muszą zwiędnąć
opaść
zapuścić korzenie
wzejść
by rozkwitnąć (Rupi Kaur)
Dorotę odwiedzam w jej kawiarni w Wielowsi.
Niesamowite miejsce stworzone przez córkę i matkę. Minimalistyczna kawiarnia wśród falujących zbóż. Proszę Dorotę o pomoc w znalezieniu kobiety ,,stąd’’, która mogłaby stać się bohaterka tej herstorii. Pomiędzy krzątaniem, wizytą córki a obsługą skomplikowanej maszyny do parzenia kawy Dorota mówi:
Napisz koniecznie o pani Róży. Przedsiębiorczyni. Mamie dziewiątki dzieci. Silnej kobiecie.
Pani Róża.
Czy to w ogóle jest ciekawe? (Tak się zaczyna nasza rozmowa w domu u pani Róży Rekus w Wielowsi.)
Ja to nie jestem wylewna, nie wiem o czym my tu w ogóle mamy rozmawiać. Tu się urodziłam. W Wielowsi , na tej samej ulicy tylko dwa domy dalej. Mama nas wychowywała, rodzice od zawsze stąd.
Całe życie w Wielowsi.
Nie miała Pani ochoty gdzieś wyjechać? (Pytam.)
W 1987 roku wyjechaliśmy na zachód ale tak na pięć minut. Tylko zobaczyć i z powrotem.
Urodziłam dziewiątkę dzieci. Czasy były inne. Same się wychowywały, moja mama była na miejscu i pomagała. Jak dzieci były małe były to człowiek czuł się młodszy.
Wszyscy zostali w okolicy. (I to już jest ta opowieść – śmiejemy się obie.)
Dorosłe dzieci, wszyscy wpadają w odwiedziny do mamy, wszyscy są na miejscu.
Pani Różo, ale jak to było jak dzieci były małe? (Dopytuję.)
Co dziennie wstawałam o czwartej rano a kładłam się przed północą.
Jak to było jak dzieci były małe… (Pani Róża zamyśla się).
Pranie i układanie skarpet. (Ile tych skarpet do układania było aż trudno sobie wyobrazić – obie śmiejemy się.)
Wiecznie brakowało małych łyżeczek.
Zapomniał kredek, kasztanów, bloku na prace ręczne (i znowu myślę ile tych kredek trzeba było mieć na stanie). Zawsze jednak miałam pomoc.
Dla najmłodszych o 16:00 była nauka własna czyli odrabianie lekcji. Skończyłam technikum w Wiśle i mieszkałam wtedy w internacie i w domu u nas było podobnie.
Godzina 16:00 do 18:00 trzeba było się uczyć, odrabiać lekcje. Niezła gromadka (próbuje sobie wyobrazić).
Cały czas pracowałam. Wstawałam o 4:00. Jechałam do sklepów, na giełdę. Co drugi dzień jest giełda – do tej pory jeżdżę na giełdę.
Pierwszy sklep powstał w 1990 roku. Skąd ten impuls? Mieliśmy gospodarstwo, piekarnię, młyn to trzeba jeszcze sklep (ale to była raczej myśl mojego męża).
To miał być sklep z ładnymi rzeczami (a nie tylko sól i ocet). Na pięćdziesięciu metrach kwadratowych zorganizowaliśmy taki mały market i to się sprawdziło. Sprzedawaliśmy nawet przez jakiś czas sztuczne kwiaty- to była rozchwytywana nowość . A potem spożywczak i warzywniak.
Bardzo się rozkręciłam. (Znowu obie się śmiejemy).
I jakby tego było mało – przyszli do mnie z Klubu LKS Tęcza Wielowieś i zapytali: Róża zostaniesz prezesem w naszym klubie? Zgodziłam się. (Śmiech pani Róży jest zaraźliwy).
Początki były trudne. Boisko było zawieszone, zawodników nie było. Ale zebrała się garstka osób, dobry trener i po kilku latach weszliśmy do okręgówki. To był prawdziwy sukces.
I przy tym wychowywały się moje dzieci – jeździły na mecze, brały udział w zgrupowaniach.
To było intensywne dziewięć lat.
Poczułam się na chwilę zmęczona ale szybko zaczęłam kolejny etap. (Pani Róża znowu uśmiecha się promieniście).
Dwadzieścia lat w radzie gminy.
Jak to w ogóle możliwe? Dziewiątka dzieci, sieć sklepów, działalność w radzie gminy.
Do dzisiaj nie wiem jak to było możliwe – odpowiada pani Róża i uśmiecha się promieniście.
Wielowieś się zmienia – nowi mieszkańcy z miasta się budują.
Chwilę rozmawiamy o córce pani Róży. Córka jest po psychologii, ale pracuje też w ubezpieczeniach. Samodzielnie wybudowała w lesie dom kopułowy. U góry jest świetlik jak się wchodzi to widać niebo – pani Róża opowiada o córce a ja się zastanawiam jak w jakim stopniu dziedziczy się sprawczość i zaradność.
A potem wracamy do życia pani Róży.
I tak to leciało – rada, klub, kilka sklepów i jeszcze otworzyłam salon kosmetyczny, oczywiście tutaj – w Wielowsi.
Gabinet. Dwadzieścia lat temu to była odwaga zakładać gabinet kosmetyczny.
Solarium - od tego zaczęliśmy. Takie z klimatem - nastawiałam kwiatów, fontanny. Lata dziewięćdziesiąte. Było mnóstwo chętnych. Pedicure, malowanie paznokci i zabiegi ale kobietom było wstyd przychodzić. Taka mentalność – w głowach się poprzewracało, do roboty a nie do salonu, salon na głównej ulicy – nie ma co robić to do salonu idzie (tak ludzie gadali).
Ale byłyśmy wytrwałe.
Powoli szło coraz lepiej. Córki pokończyły studia, kursy i do tej pory się szkolą jedna z nich poszła w makijaże czyli powstał kobiecy klan.
Klientki wychodziły zadowolone. Kiedyś nawet kominek w salonie był.
Biznes rodzinny.
Ja dalej pomagam i jeszcze moja siostra z bratem też pomagają.
W tamtym roku złamałam nogę na święta. Taka byłam zmęczona i chciałam odpocząć pobiegłam w nocy do sklepu i upadłam pod wiatą. Podnoszę się i upadam, jak ja dojdę do domu czy ktoś mnie zauważy, krzyczę i wreszcie mnie zobaczyli. Potem szpital i operacja. Nawet włosy mi zaczęły ze stresu wypadać, najgorsze było to, że muszą mnie obsługiwać i jak to w ogóle możliwe taka bezczynność i zależność od kogoś. W lutym już jeździłam samochodem na rehabilitację.
Pytam panią Różę o najpiękniejsze wspomnienia i wtedy wracamy do czasów działania w radzie gminy.
Przy Urzędzie Gminy zrobiłyśmy z panią skarbnik choinkę. Nie można było posadzić drzewka ze względu na plan zagospodarowania ale jak to święta bez choinki? No to wymyśliłyśmy z wieńców choinkę, na sześć metrów wielką.
Konkursy na najpiękniejsze ogródki w naszej gminie.
Drugie miejsce w województwie na najpiękniejszą wieś z kołem gospodyń wiejskich zdobyliśmy. Były słodkości, orkiestra, strażacy i chleb w kratkę zapiekany – sukces to był wielki i nagrodę dostaliśmy.
A potem Dzień Lasu w Chorzowie prezentowaliśmy swoją gminę z jagodziankami, kołaczem. Konkursy w Koszęcinie.
Konkurs na gotowanie potraw świątecznych i lepienie pierogów.
Konkurs gwary śląskiej. (Pani Róża to wszystko wymienia jednym tchem).
A jeszcze o wodzeniu niedźwiedzia pani opowiem. Czyli o zabawie ostatkowej. W tym czasie jak byłam członkinią koła gospodyń wiejskich to miałyśmy dużo pomysłów. Zaniechało się niedźwiedzia to może odnowimy i strój pożyczyłyśmy. A za rok zrobiłyśmy strój same i nawet głowę niedźwiedzia wyplotłyśmy.
(O tym zwyczaju nie słyszałam wcześniej. Sprawdzam.)
Wodzenie niedźwiedzia (czasem nazywane też Wodzeniem Bera) odbywa się jeszcze do dzisiaj na terenach Górnego Śląska, a zwłaszcza w województwie opolskim.
Barwny korowód złożony z przebierańców chodzi przez wieś od domu do domu, prowadząc na postronku niedźwiedzia. Niedźwiedź (miś, ber) obwiązany jest w grochowiny lub słomiane powrósła plecione w warkocze, na głowie ma wysoką słomianą czapę z dzwoneczkiem. Inną odmianą ubioru był zestaw złożony z kożucha odwróconego włosiem na wierzch i futrzanej czapki na głowie.
Typowy skład orszaku to: młoda para, kominiarz, lekarz, leśnik, diabeł, ksiądz, aptekarz, cyganka, wielbłąd (kamela), policjant, rzeźnik, muzykanci (akordeon, bęben), druhny i drużbowie, złodziejka, gazeciarz. (podaję za Wikipedią)
Dwa razy byłam księdzem – kontynuuje pani Róża. Z niedźwiedziem trzeba zatańczyć, mandaty się dawało a potem wieczorem zabawa była. W Świbiu sami kawalerowie brali udział u nas wszyscy - chodziło o zaangażowanie.
To były piękne czasy!
Jakie ma pani jeszcze plany?
Wciąż działanie jest dla mnie ważne.
Wieczorem późnym zamykam sklepy. Czuję, że czas ucieka ale ciągle działam. Zaczęłam podróżować po świecie, jeżdżę na rowerze, elektrycznym co prawda ale jednak. (Śmiejemy się obie.)
Czy to jest ważne co tutaj opowiedziałam?
Tak. To są przecież ważne rzeczy.
Codzienność jest ważna. Działanie jest ważne. Obecność w życiu.
„Krzątactwo należy do naczelnych kategorii ujmujących obecność w świecie. Jest sposobem bycia w codzienności. Ptaka, człowieka, owada, bez wyjątków. Choć różnorodnie przejawia się krzątanie, stanowi dynamiczny fundament codzienności. Kto bytuje krzątaczo, ma w niej udział. To nas łączy. Należymy do bytów krzątaczych i z tej racji wchodzimy w codzienność. Podobnie jak mrówka i żuk gnojak”. Cytat pochodzi z traktatu filozoficznego napisanego przez kobietę - Szczeliny Istnienia, Jolanta Brach - Czaina.
To jest ważne.
Róża Rekus – mama dziewiątki dzieci, przedsiębiorczyni. Wieloletnia radna i prezeska klubu sportowego. Mieszkanka Wielowsi. Niezwykle skromna kobieta o pięknym uśmiechu.
Tekst powstał w ramach projektu ,,(Nie)znane - ważne postaci z powiatu gliwickiego'' XIV Konferencja Regionalna organizowana przez Bibliotekę w Toszku.