HerStory
zamknij
Dodano do koszyka:
kupuj dalej
idź do koszyka

Nie bałam się zmian. Herstoria Anny Skucha-Żaczek

Czułam, że wszędzie dam sobie radę. (Jak to cudownie i sprawczo brzmi!). Nie bałam się zmian. Nie chciałam ich, ale nie bałam się.
Bestwina. Końcówka deszczowego sierpnia.

Przytulny dom i kawa w pięknej filiżance. Pyszne ciacho. I chociaż główna część tej herstorii nie dotyczy Bestwiny, to jednak tutaj właśnie odwiedzam jej bohaterkę. I o Bestwinie też słucham. Z wielkim zaciekawieniem. Trochę Śląsk. Trochę Małopolska. Wieś pod Bielskiem.

15 września będzie już trzydzieści pięć lat jak tutaj mieszkam.

Pani Anno, zaczynamy?

Anna Skucha-Żaczek komendantka Hufca ZHP Toszek oraz dyrektorka Gminnego ośrodka Kultury w Toszku w latach 1982-1987.



Błażej Kupski radny i wieloletni aktywista z Pyskowic (pani Anna jest ciocią Błażeja) w artykule sprzed kilku lat pisze:
,,Przełom lat 70. i 80. XX wieku to czas częstych zmian na stanowisku gospodarza zamku. Dopiero nominacja Anny Skuchy w 1982 roku okazała się dłuższą historią. - Jako dziecko często chodziłam na zamek. Wraz z kolegami i rodzeństwem buszowaliśmy wśród ruin - wspomina Anna Skucha-Żaczek. - Kiedyś byliśmy tam całym przedszkolem, aby pomóc w … odgruzowywaniu. Do dziś pamiętam, jak przerzucaliśmy małe kamyki czy też kawałki cegieł. Jako nastolatka obserwowałam odbudowę dawnej piastowskiej twierdzy.”

Anna Skucha-Żaczek i Elżbieta Kupska to siostry. O pani Elżbiecie pisałam przy okazji herstorii pyskowickich. Obie kobiety łączy niesamowity aktywizm i zaangażowanie społeczne.

Jak to w ogóle możliwe? Co to za rodzina jest! I jeszcze Błażej Kupski– aktywizmem ,,zaraził się’’ od mamy i ciotki (śmiejemy się).

- Zostaliśmy tak wychowani. Działania społeczne na rzecz lokalnych społeczności są ważne. Nie potrafię być obojętna – wyjaśnia pani Anna.

Do naszej rozmowy dołącza się jej mąż Andrzej Żaczek. Pokazuje album ze zdjęciami Regionalnego Zespołu Pieśni i Tańca Bestwina, którego był założycielem.
- Ja jego ostrzegałam, że pani przyjeżdża do mnie a nie do niego- teraz już śmiejemy się wszyscy.

Ta opowieść sama się toczy. Pani Anna jest niezwykle ciepłą i otwartą osobą. Przy drugim ciastku okazuje się, że studiowała w Szkole Psychoterapeutów Gestalt. Mamy więc mnóstwo wspólnych tematów (jestem aktualną studentką Szkoły Psychoterapeutów Gestalt). Ale u pani Anny na początku były studia pedagogiczno- opiekuńczo-wychowawcze. Potem właśnie Gestalt i proces grupowy, który wykorzystała w pracy z młodzieżą. To były początki Gestaltu w Polsce. Możemy tak rozmawiać długo. Wymieniać się doświadczeniami.

Herstorio, czas start!

Jestem z Toszka.
Urodziłam się w Toszku. Moi rodzice po wojnie trafili na jak to - wówczas określano - Ziemie Odzyskane. Mama wojnę spędziła w Warszawie. Język niemiecki to była dla niej trauma, tatuś walczył w Batalionach Chłopskich.

Po wojnie rodzice zamieszkali na Zydlągach.* Dziadek dostał tutaj przydział za spalony dom w Koniecpolu.
(Nazwa "Zydląg" pochodzi od niemieckiego "Siedlung" czyli Osiedle. Sprawdzam po naszym spotkaniu w słowniku).

Byli jedyną polską rodziną. Sąsiedzi w domach mówili wyłącznie po niemiecku.
Moi rodzice byli niesamowici jako ludzie – bardzo pomagali innym. Sąsiadom załatwiali sprawy w urzędach (nie wszyscy z Zydlągów potrafili mówić po polsku).
Nauczyłam się trochę niemieckiego, osłuchałam, zapamiętałam wiele słów z dzieciństwa. I do dziś mam kontakt z dorosłymi już dzieciakami z Zydlągów. I najlepsze wspomnienia. Mogłam się lepiej nauczyć języka ale ze względu na traumę wojenną mamy było to bardzo trudne.

U Błażeja czytam:
,,Nasze osiedle wybudowano w ten sposób, że z lotu ptaka miało ono kształt elipsy. Na środku znajdował się duży plac zabaw, gdzie spędzaliśmy wolny czas – chociażby uganiając się za piłką. W pogodne dni codziennością były wycieczki do lasu. Tam zbieraliśmy maliny, jeżyny, jagody. Bawiliśmy się w Indian, ale ta zabawa kończyła się często kłótnią... Szło o to, kto ma być wodzem. Bo chłopcy uważali, że dziewczyny nie mogą dowodzić Apaczami, z czym ja się absolutnie nie zgadzałam …”

Żyliśmy razem pomimo różnych narodowości i korzeni, ale były też trudności. Mama przez jakiś czas pracowała w Urzędzie i z oburzeniem opowiadała o tym jak spolszczano ludziom ich niemieckie nazwiska.

Jakbym była u siebie. Lepiej niż tutaj.
W pierwszej klasie podstawówki miałam koleżankę z typowo niemieckiej rodziny, bywałam u niej częstym gościem. Jej mama tylko ze mną rozmawiała łamaną polszczyzną, bo w domu mówiło się po niemiecku. Do dziś z jej córką się przyjaźnimy.
Byłam przewodniczącą klasy. Zawsze lubiłam rządzić (śmiejemy się).

Potem liceum w Pyskowicach. Chciałam iść do technikum geologicznego w Krakowie, mój brat tam się uczył . To był pierwszy rok kiedy przyjmowali dziewczyny ale rodziców nie było stać, żeby utrzymać dwoje dzieci w Krakowie.

Chciałam iść na studia ale znowu nie udało się ze względów finansowych.
Zatem Studium Nauczycielskie i praca w szkole w Paczynie. Tam też założyłam pierwszą swoją drużynę harcerską. Zajęłam się też świetlicą społeczną. Po trzech latach wróciłam do Toszka.

Młodzież była niesamowita w tamtych czasach. Lata siedemdziesiąte. Drużyn było tak dużo, że powołaliśmy do życia Hufiec ZHP Toszek.
Wszyscy chcieli działać. Po latach dowiedziałam się, że jedna z najlepszych moich harcerek ubierała swój mundur w autobusie, bo rodzice nie pozwalali jej na udział w zbiórkach (była z niemieckiej rodziny). W domu nikt nie wiedział, że jest harcerką. Ogromnie mnie to poruszyło.

Dużo się działo. Gry terenowe, manewry techniczno-obronne, współpraca z brygadą wojsk ochrony pogranicza. Jeździliśmy na punkty ochrony granic i tam harcerze szli z żołnierzami na służbę graniczną. To było dla nich bardzo ciekawe doświadczenie.
W wakacje organizowaliśmy obozy wędrowne w całej Polsce. Ściśle współpracowaliśmy z Hufcem ZHP Pyskowice. Od Bieszczad aż do Suwałk. I Harcerski Rajd Świętokrzyski.
A najlepsze to było spanie po stodołach i gotowanie obiadów w trasie.
Musieliśmy oczywiście obchodzić rocznicę rewolucji październikowej. Rewolucja, pokój, przyjaźń, miłość i tak zorganizowaliśmy piękny konkurs poezji miłosnej w kawiarni na Zamku.

Na pierwszym piętrze baszty toszeckiego zamku ulokowana była harcówka (teraz tam odbywają się wystawy). Wszystko urządziliśmy sami. I dodatkowo zbiór kołowrotów i żelazek z duszą, które przywoziliśmy z obozów wędrownych i rajdów po Polsce.

- Pani była wtedy bardzo młoda kobietą – wyrywa mi się.

Tak, miałam 25 lat i bardzo mi się chciało robić.
Miałam dużo sił na wszystko i do teraz tak mam.
A może to kwestia Toszka i ludzi tutaj? (uśmiechamy się do siebie).

Tak, w Toszku ludzie chcieli się angażować. Zawsze byli chętni do działania.

Oglądamy piękne czarno – białe zdjęcia z imprezy z okazji 750-lecia nadania Toszkowi praw miejskich.
Już wtedy byłam dyrektorką Gminnego Ośrodka Kultury w Toszku.
750 lat od nadania Toszkowi praw miejskich. Ważny czas. Chciałam, żeby to była impreza dla wszystkich, bez względu na wiek. I żeby do końca życia zapamiętali.
Tak się bawić, żeby do końca życia pamiętać!

Nawet pogodę zamówiłam – cały wrzesień lało a na naszą imprezę zaświeciło słońce.
Ulicami Toszka przeszedł barwny korowód. Na czele w dorożkach jechały władze Toszka. Program był tak ułożony, żeby każdy znalazł coś dla siebie. Kiermasz książek, jarmark staroci, występy kabaretów, koncerty. I nawet zespół Lady Pank. Zagrali kilka piosenek, ich dźwięk niesamowicie zabrzmiał w zamkowej scenerii.

Czarno-białe zdjęcia z imprezy leżą na stoliku przed nami. Ludzkie twarze. Zatrzymane wspomnienia.

Pani Anno a co było wcześnie? Przed etapem zamkowym?
Byłam młodą nauczycielką. Rok pracowałam też w Domu Dziecka w Gliwicach. To był czas stanu wojennego a ja o 5 rano jeździłam autobusem do Gliwic. Dobrze mi się tam pracowało.
Odchodzi się od domów dziecka i powinno się odejść całkowicie. Nie miałam wtedy czasu na harcerstwo ale opiekowałam się grupą chłopców. Wszyscy moi podopieczni zdali do następnej klasy. To był sukces.
Zaczęto mnie namawiać żebym wróciła do Toszka. Lata siedemdziesiąte to czas częstych zmian na stanowisku gospodarza zamku. Zamek mnie wzywał! I tak też zrobiłam.
Dostałam służbowe mieszkanie na zamku.

Pani Anno, jak to jest mieszkać na Zamku?
Łazienka była w baszcie. I w tym mieszkaniu nocowały też często dzieciaki z ,,mojego’’ Domu Dziecka. Ściśle współpracowaliśmy . I jak była jakaś impreza to przyjeżdżały do Toszka.
Byłam dyrektorką pięć lat. Miałam świetny zespół. Bez nich nic by się nie udało.
To był cudowny czas. Na obronie moje pracy magisterskiej promotor kazał mi opowiadać o Zamku.
Odeszłam, bo poznałam męża.
Zakochała się pani?
Chyba tak (uśmiechamy się obie do siebie).

Poznaliśmy się w działaniu. Gminny Ośrodek Kultury w Toszku był zaprzyjaźnieni z Gminnym Ośrodkiem Kultury z Bestwiny. Ich zespół pieśni i tańca często występował na toszeckim zamku. Dyrektorem Ośrodka Kultury był Andrzej Żaczek. Dziś mój mąż.
Nie było pani smutno się wyprowadzać ?

Czułam, że wszędzie dam sobie radę. (Jak to cudownie i sprawczo brzmi!)
Nie bałam się zmian.
Nie chciałam ich, ale nie bałam się.

Miałam 38 lat jak wzięłam ślub. Minęło już tyle lat ale wciąż tęsknię za Toszkiem.
Nie bałam się zmian. Gdzie jechałam tam sobie radziłam.

W Bestwinie nie znałam wielu osób. Nie było na początku łatwo.
Miałam dużo doświadczenia społecznego. Przyjeżdżam a tu pan inspektor mówi, że z wykształcenia to się nadaję do pracy w świetlicy wiejskiej. Poszłam zatem do świetlicy i …dałam popalić panu inspektorowi.

Potem szkoła w Kaniowie. Dobrze mi się tam pracowało.
Kandydowałam do powiatu. Byłam w pierwszej kadencji Rady Powiatu. W komisji kultury, walczyłam o muzeum w Bestwinie. Coroczny Tydzień Kultury Beskidzkiej – cały nasz dom był pełen gości, przyjaciół i znajomych z Toszka, starych sąsiadów z Zydlągów.
Założyłam Klub Anonimowych Alkoholików w Bestwinie, walczyłam o dzieci z niepełnosprawnościami, odwiedzałam ich w domu, rozmawiałam z rodzinami. Prowadziłam spotkania w grupie wsparcia dla dzieci i młodzieży.

Byłam blisko.

Nie mogę uwierzyć, że mam tyle lat i tyle rzeczy zrobiłam.

Napije się Pani jeszcze kawy? – pyta mnie pani Anna.
W jej domu w którym toczy się ta rozmowa, w salonie wiszą dzwoneczki z różnych stron świata. Piękny ogród (mąż jest z zamiłowania i wykształcenia ogrodnikiem). Ogórki, pomidory mamy swoje.

To jednak tęskni pani za Toszkiem?
Dom, który razem stworzyliśmy tutaj w Bestwinie musiał mieć strop - taki jaki był na zamku w Toszku. (Pani Anna odpowiada wymijająco.)

Tęsknię za działaniem. To jest w życiu ważne.



Sprawczość i relacje to podobno recepta na szczęście. W doświadczeniu pani Anny, moim i wielu kobiet.
Tak czuję. I to jest też źródło siły. Kobiecej siły.


W herstorii korzystałam z rozmowy pt ,,To były piękne dni” jaką przeprowadził z panią Anną Błażej Kupski.

Projekt "Poznam Panią Stąd, czyli o kobietach z Gminy Toszek" dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w programie Narodowego Centrum Kultury: Dom Kultury+ Inicjatywy Lokalne 2022.


Listopad 2022 r.
Katarzyna Szota-Eksner