O podróżach nie tylko na Drugi Koniec Świata...
Przez kolejne lata wszystko się zmieniało. Coś wielkiego znikało za horyzontem. Rodziło się nowe. Jedno oswajałam a drugie żegnałam. Poznane światy zmniejszały się i stawały całkiem znajome.
Kiedy byłam małą dziewczynką to przed każdymi wakacjami siadywałam z moim tatą przy stole żeby wspólnie z nim ułożyć plan podróży. Rozkładaliśmy mapy i Atlas Europy. Atlas był bardzo zniszczony, ale mimo to stanowił dla mnie zapowiedź czegoś nowego i niespodziewanego. Tato na kartce kreślił tabelkę w której zapisywał nazwy państw, miast i odlegości w kilometrach.
Sarajewo. Belgrad. Sofia.
To wszystko brzmiało daleko i egzotycznie. A w mojej głowie toczyły się niesamowite przygody, które miały się wkrótce nam wydarzyć.
Potem nieuchronnie następowało pakowanie, mycie naszej przyczepy campingowej, układanie weków i upychanie w niej makaronów i ryżów. Aż w końcu wyruszaliśmy w drogę.
Wszystko było takie duże i dalekie.
Kiedy mój syn był bardzo malutki to zaczęłam praktykować jogę na hali w Pyskowicach u wyjątkowej joginki pani Krysi. Pamiętam jak przyszłam tam po raz pierwszy. Sala do ćwiczeń wydała mi się wielka. Stałam zagubiona w drzwiach. Moje ciało kompletnie mnie nie słuchało. Było sztywne i nieporadne. Z zazdrością patrzyłam na starsze ode mnie kobiety, które uśmiechały się robiąc skłon. Ten świat (zanim go oswoiłam) był obcy i budził respekt.
Przez kolejne lata wszystko się zmieniało. Coś wielkiego znikało za horyzontem. Rodziło się nowe. Jedno oswajałam a drugie żegnałam. Poznane światy zmniejszały się i stawały całkiem znajome.
Uczę teraz jogi w sali do której kiedyś przyszłam na jogę pani Krysi. Sala wydaje się mniejsza a w lustrze na jednej ze ścian wyglądam trochę starzej niż kiedyś.
To jak wyruszanie w kolejną podróż ❤️
Ps Już wkrótce wraz z wyjątkową podróżniczką zaprosimy Was w kobiecą i jogiczną podróż na Drugi Koniec Świata🧘♂️
Sarajewo. Belgrad. Sofia.
To wszystko brzmiało daleko i egzotycznie. A w mojej głowie toczyły się niesamowite przygody, które miały się wkrótce nam wydarzyć.
Potem nieuchronnie następowało pakowanie, mycie naszej przyczepy campingowej, układanie weków i upychanie w niej makaronów i ryżów. Aż w końcu wyruszaliśmy w drogę.
Wszystko było takie duże i dalekie.
Kiedy mój syn był bardzo malutki to zaczęłam praktykować jogę na hali w Pyskowicach u wyjątkowej joginki pani Krysi. Pamiętam jak przyszłam tam po raz pierwszy. Sala do ćwiczeń wydała mi się wielka. Stałam zagubiona w drzwiach. Moje ciało kompletnie mnie nie słuchało. Było sztywne i nieporadne. Z zazdrością patrzyłam na starsze ode mnie kobiety, które uśmiechały się robiąc skłon. Ten świat (zanim go oswoiłam) był obcy i budził respekt.
Przez kolejne lata wszystko się zmieniało. Coś wielkiego znikało za horyzontem. Rodziło się nowe. Jedno oswajałam a drugie żegnałam. Poznane światy zmniejszały się i stawały całkiem znajome.
Uczę teraz jogi w sali do której kiedyś przyszłam na jogę pani Krysi. Sala wydaje się mniejsza a w lustrze na jednej ze ścian wyglądam trochę starzej niż kiedyś.
To jak wyruszanie w kolejną podróż ❤️
Ps Już wkrótce wraz z wyjątkową podróżniczką zaprosimy Was w kobiecą i jogiczną podróż na Drugi Koniec Świata🧘♂️