HerStory
zamknij
Dodano do koszyka:
kupuj dalej
idź do koszyka

Prosta herstoria o pasji.

Żółty dom po lewej. Łatwo trafić. Drzwi otwiera mi kobieta o niezwykle ujmującym uśmiechu. Siwe kręcone włosy. I ten uśmiech. Nie jestem przyzwyczajona nie bywam w takich sytuacjach. (Mówi pani Elżbieta i tak rozpoczyna się nasza rozmowa.) Z zawodu jestem krawcową. Zwykłą krawcową. (Chwila ciszy) Szyję. Ale nie tak żeby projektować ale po prostu. Skrócić, przeszyć, zamek wszyć.
Prosta herstoria o pasji.

Elżbieta Jacek z Widowa.

Widów to wieś sołecka w Polsce położona w powiecie gliwickim, w gminie Rudziniec.

Żółty dom po lewej. Łatwo trafić. Drzwi otwiera mi kobieta o niezwykle ujmującym uśmiechu. Siwe kręcone włosy. I ten uśmiech.

Nie jestem przyzwyczajona nie bywam w takich sytuacjach. (Mówi pani Elżbieta i tak rozpoczyna się nasza rozmowa.)

Z zawodu jestem krawcową.
Zwykłą krawcową. (Chwila ciszy)
Szyję.
Ale nie tak żeby projektować ale po prostu. Skrócić, przeszyć, zamek wszyć.

Proste rzeczy.
Poza tym lubię rysować. Rysuję i maluję.

Skąd to się wzięło? Jaki był początek? (Pytam o malowanie).

To jest jakaś dziedziczność. Już w szkole podstawowej lubiłam rysować. Wuef, plastyka, muzyka to były moje najlepsze przedmioty. Potem była przerwa. Moja córka skończyła studia plastyczne i teraz uczy w szkole plastyki, syn też ma zacięcie plastyczne - namalował na płótnie tryptyk.
Kiedyś przyszła znajoma z Widowa: narysujesz mi coś? Zapytała.
Potem ksiądz z Poniszowic dowiedział się od parafian i poprosił żebym mu pomogła w odnowieniu figur i dekoracji w kościele. I tak to się zaczęło rozwijać.

To chyba wszystko. (Pani Ela uśmiecha się tym swoim ciepłym uśmiechem.)
I jeszcze kraszanki czyli ozdabianie jajek na Wielkanoc – wydrapuje się ostrym narzędziem rysunek na jajku, które wcześniej jest już zabarwione. (Dodaje pani Elżbieta).

Przychodzą do mnie ludzie, żeby portrety na jajku wykonać, znajoma poprosiła o portret męża. A wszystko zaczęło się od prezentów, które przygotowywałam dla naszej Ochotniczej Straży Pożarnej, która tutaj w Widowie prężnie działa. I od rysunku świętego Floriana (patrona strażaków).
Robię też szkice albo maluję farbami.

Gdzie pani to robi? Ma pani pracownię? (Pytam.)
Tutaj. Po prostu. Sztalugę rozstawiam.

Obraz, który wisi na ścianie to moja siostra namalowała. Siostra też tworzy.
Dwie siostry ,które malują – ona jest po szkole plastycznej a ja po szkole krawieckiej.

Pokażę pani w telefonie zdjęcia obrazów, których jestem autorką.
Oglądamy. Jestem oczarowana. Szkic – para z Pyskowic z psem, ten obraz wygląda jak zdjęcie.

Szkic drugi –portret ślubny. Bardzo minimalistyczny. Mężczyzna na motorze.

Proste. Piękne. Minimalistyczne.

Ludzie zamawiają obrazy i potem je zabierają. Mam czworo wnuków i nie mam czasu na gromadzenie obrazów i na wystawy też nie mam czasu.
(W pokoju w którym przyjęła mnie pani Elżbieta wisi mnóstwo rodzinnych zdjęć.)

Jestem przy wnukach a w wolnych chwilach maluję. Najczęściej ludzie przynoszą stare figurki Matki Boskiej, Jezusa i proszą żeby je odnowić. Mogliby przecież kupić nowe ale to są często pamiątki po rodzicach, dziadkach czy pradziadkach. Kiedyś takie ołtarzyki stały w domach. Zimą pracuję nad nimi tutaj w tym pokoju ale latem staram się na zewnątrz.
Skąd pani pochodzi? (To pytanie zadaję każdej z moich bohaterek.)

Urodziłam się w Siemianowicach Śląskich, moja mama pochodzi z Chechła. Przyjeżdżałam do babci na wakacje, poznałam męża i zostałam.

Ten dom to jest rodzinny dom po dziadkach męża a teraz tu mieszka kilka pokoleń – nasze dzieci i nasze wnuki.

Rodzina jest bardzo ważna. Każde nowe maleństwo, które przychodzi na świat to dla mnie wielkie szczęście. Mojej pierwszej wnuczce namalowałam anioła stróża, żeby ją strzegł. Zabieram się do tego, żeby stworzyć portrety moich wnucząt, ale jak to mówią - szewc bez butów chodzi. (Śmiejemy się obie).

Chociaż jak poznałam męża, to postanowiłam go naszkicować. Wszyscy mieli plakaty zespołów a ja miałam plakat męża powieszony na drzwiach. (Teraz to już obie wybuchamy śmiechem.)

Jak byłam nastolatką to mieszkałam w Siemianowicach Śląskich na czwartym piętrze naprzeciwko kościoła. Siadałam w oknie i szkicowałam. Powstał rysunek wieży kościelnej. Szkoda, że zaginał.

Jak już wnuki podrosną, to będzie więcej czasu na tworzenie. Ale na pewno nie będę tworzyć obrazów po to żeby samotnie wisiały na ścianach.
Znajomy mi powiedział – mogłabyś pójść z tym malowaniem dalej, w świat.

Ale przecież ja tu jestem dla tych sąsiadów, mieszkańców, zwykłych ludzi, których nie stać na te piękne obrazy do zamówienia.

Tam gdzieś dalej jest wielki świat. Artyści w miastach, którzy mają otwarte pracownie. Ja jestem tutaj.

Wystawę kiedyś miałam w auli Jana Pawła II w Gliwicach. Ksiądz chciał mi zrobić prezent i odwdzięczyć się za pomoc przy dekoracjach w kościele. Nie lubię rozgłosu, ale zgodziłam się. Nie miałam dużo obrazów na tą wystawę, musiałam je pościągać od ludzi. Udało się.

Czasem ludzie przychodzą i mówią- chcemy takiego samego papieża jak kiedyś namalowałaś. A przecież nie da się namalować dwóch takich samych obrazów. One nigdy nie będą takie same.

Dużo czasu mi zajęło, żeby na obrazie szaty papieża były lśniące. Sama musiałam dojść do tego jak to zrobić. Jakiej techniki użyć – nie uczyłam się tego przecież.

Wspiera mnie mąż i córka. Jak żyła teściowa to przychodziłam też do niej i radziłam się przed oddaniem portretu. Maluję ze zdjęcia, czasem to są malutkie zdjęcia i to jest bardzo trudne. Każdy z nas nosi jakiś obraz siebie, jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś mi powiedział, że się nie podoba. Ale jeśli tak by było to może i tak by mi nie powiedział? (Zastanawia się pani Elżbieta).

Namaluj mi przyjaciela, rodziców – proszą sąsiedzi, znajomi. Wtedy jest trochę inaczej. Potem odbierają obraz i pierwszy moment – spojrzą i nie wiem co myślą.

Ale było też tak – w prezencie dzieci zamówiły portret ślubny rodziców u kogoś innego i potem rodzice przychodzą- tato podobny do tego ze zdjęcia a mama nie. Czy mogłabyś to zmienić? – zapytali. No nie da się.
Maluję głównie akwarelami, farby olejne za długo schną. Bardzo się staram, żeby moje obrazy wyglądały trochę jak zdjęcia dlatego delikatnie kładę farby, żeby wyglądało gładko. Nie znam się na technikach malarskich. Skąd mam je znać? Nie skończyłam przecież żadnej profesjonalnej szkoły.

Dawno temu podczas konkursu prac plastycznych związanych z pożarnictwem poznałam w Widowie kobietę malarkę z Gliwic, była jurorką w tym konkursie. Do dziś mamy kontakt i jak mam jakiś problem związany z malowaniem, to do niej dzwonię.

A teraz co Pani tworzy? (Pytam.)

Teraz nie mam czasu. Czeka zamówiony portret i figurki do odnowienia czekają. Kiedyś to po nocach obrazy malowałam ale teraz tak się nie da. Rano muszę mieć energię dla wnucząt. Jak wnuki pójdą do szkoły – to może jeszcze wystawę zorganizuję? (Znowu się śmiejemy).

To tyle. Nie ma tego dużo. Jestem wdzięczna Panu Bogu za talenty, którymi mnie obdarował, bo dzięki nim mogę sprawić ludziom radość.



Wracając samochodem do Pyskowic myślę o pięknych obrazach pani Elżbiety, o jej uśmiechu. I że nie potrzeba rozgłosu, tych wszystkich lajków i próżności. Że można malować dla sąsiadów i dzielić się swoim talentem z najbliższymi. Tak też można.

obraz siebie
to podstawa

motyl
otoczony ćmami
niezdolny zobaczyć siebie
będzie wciąż próbował stać się ćmą (rupi kaur)

Tekst powstał w ramach projektu ,,(Nie)znane - ważne postaci z powiatu gliwickiego'' XIV Konferencja Regionalna organizowana przez Bibliotekę w Toszku.
Luty 2024 r.
Katarzyna Szota-Eksner