Prosto z serca. Herstoria Małgorzaty Mrozek z Kotulina

Tak właśnie zaczyna się ta herstoria. Pani Małgorzata ma teraz 83 lata. Zostałam zaproszona do jej domu w Kotulinie Dom pełen kobiet. Poruszająca gościnność. Śląski kołocz. Gwar i piękna kobieca energia. Przeglądamy albumy ze zdjęciami. Małgorzata Mrozek jest finalistką wielu konkursów mowy śląskiej. Trudno doliczyć się jej wszystkich sukcesów. Znają ją tutaj w Kotulinie. Jest niezwykle pogodną osobą. Pięknie się jej słucha. (Pięknie słucha się wszystkich zgromadzonych tutaj kobiet).
Witejcie, nazywom sie Małgorzata Mrozek, ale we wsi na mnie Gryjta godajom, przijechałach ze Kotulina, je to piękno wieś w gminie Toszek. Opowiam Wom o zmierzłym gospodołrzu.
Miała Truda chopa, co durch marudzioł, wszystko mu zawołdzało i durch mu coś niy pasowało.



Tak właśnie zaczyna się ta herstoria.

Pani Małgorzata ma teraz 83 lata. Zostałam zaproszona do jej domu w Kotulinie.

Dom pełen kobiet. Poruszająca gościnność. Śląski kołocz. Gwar i piękna kobieca energia. Przeglądamy albumy ze zdjęciami. Małgorzata Mrozek jest finalistką wielu konkursów mowy śląskiej. Trudno doliczyć się jej wszystkich sukcesów. Znają ją tutaj w Kotulinie. Jest niezwykle pogodną osobą. Pięknie się jej słucha. (Pięknie słucha się wszystkich zgromadzonych tutaj kobiet).

Pani Małgorzato jak to się wszystko zaczęło?

W gospodarstwie pracowałam ponad pięćdziesiąt lat i nie miałam czasu na nic poza pracą.
Trójka dzieci i dziewięcioro wnuków. I całe życie tutaj. W Kotulinie.
Moje wnuczki jak zaczęły chodzić do szkoły to opowiadały na lekcjach, że babcia pamięta wojnę. A do tego - jak większość tutaj - mówi po śląsku. Pierwszy był zatem konkurs w Koszęcinie. Gmina Toszek wysłała uczennice i gimnazjalistki i tylko ja – starsza pani z Kotulina zgłosiłam się sama.

Aniela, ale która opowieść była pierwsza? (Wśród kobiet trwa krótka narada po której ustalają, że to był czas przed Wigilią, więc i opowieść była o świątecznych zabobonach i zwyczajach śląskiej wsi. Pani Małgorzata miała wtedy 68 lat.)

A potem konkursy sypały się jak z rękawa.

Wyjazdy, nagrody i kolejne konkursy. (Ewelina daj no tu ten album pokażemy pani.)
Podobało się i wygrywałam, bo ja to wszystko mówiłam o swoim ,,przeżyciu’’. Prosto z serca. To było ważne dla jury.

Prosto z serca.

Jedna z wnuczek założyła piękny album w którym znalazły się zdjęcia z konkursów, artykuły z gazet – wszystko ładnie wklejone i posegregowane.
O tutaj, wycieczka do Brukseli z radia Katowice. Syn mnie zgłosił do konkursu na Ślązaka Roku i przeszłam aż do półfinału, gdzie nagrodą był właśnie wyjazd do Brukseli dla dwóch osób. Pojechała ze mną synowa Basia. Większość było tam młodych ludzi, którzy jechali w nagrodę i ja z nimi. Najmłodsza.

Tak se pojeździła na starość. (Pani Małgorzata wzdycha.)

W Koszęcinie zdobyłam 1-sze miejsce i w nagrodę dostałam serwis obiadowy i dużo różnych książek, których już nie zdołam przeczytać, bo niestety bardzo źle widzę. W kolejnym konkursie organizowanym przez Spichlerz Śląski znowu zdobyłam 1-sze miejsce i dużo nagród.

Talent się Pani objawił (wyrywa mi się). Pani Małgorzata uśmiecha się.

Moje konkurentki występowały w pięknych strojach, ale myliły się bardzo, bo uczyły się na pamięć tego, co ktoś im napisał. A ja z serca mówiłam. Tyle razy wygrywałam, że potem już nie mogłam brać udziału w konkursach, więc zaprosili mnie do jury.

Od 28 lat choruję na cukrzycę, poruszam się na wózku inwalidzkim, ale to nie przeszkadza, abym mogła brać udział w imprezach rodzinnych. Na weselach wnuki proszą mnie do tańca i na wózku to ja prowadzę cały sznur gości.
,,Pani to jest taka dostojna na tym wózku’’ – mówią (oglądamy radosne zdjęcia z wesela i śmiejemy się wszystkie).

Ma pani dużo ludzi wokół siebie. W pokoju wisi piękne zdjęcie dziewięciorga wnuków i dwóch prawnuczek.

Tak – pani Małgorzata nie przestaje się uśmiechać - moje życie wesoło płynie.
Kiedy na chwilę zapada cisza pytam kobiet zgromadzone wokół stołu:
-Czy Wy umiecie po śląsku mówić?
- My nie umiemy po polsku gadać (i znowu wszystkie wybuchamy śmiechem).

Pani Małgorzata opowiada o swojej siostrze, która w latach sześćdziesiątych uczyła się w Bytomiu na przedszkolankę i jej koleżanki nie poznały, że jest ze Śląska. Wstydziła się swojej mowy.
- Pani Małgorzato proszę mi opowiedzieć o śląskim życiu tutaj.
- Pani tu może siedzieć do niedzieli – wszystkie kobiety się śmieją.

Śląska Herstoria Małgorzaty z Kotulina
Byłam pierwszym dzieckiem, dwa miesiące po moim urodzeniu ojciec poszedł do wojska. Śląsk należał wtedy pod Hitlera, chłopy poszli więc do Rosji na wojnę. Co tu zginęło młodzieńców i mężów...
Z każdego domu dwóch ,trzech nie wróciło z wojny.
Pamiętam jak mama list do taty pisała a ja odbijałam rączkę na papierze.

Ojciec wrócił po siedmiu latach. To był 46 rok. Przez ostatni był w obozie w Rosji i ciężko pracował w lesie. Tato opowiadał, że obóz był podzielony na trzy części: dla jeńców niemieckich, francuskich i amerykańskich. Ojciec był oczywiście w części niemieckiej. Przed Bożym Narodzeniem więźniowie ozdobili leśną choinkę bombkami z opakowań po konserwach. Stali przy drutach i śpiewali kolędy, same młode chłopaki. Dołączali do nich w tym śpiewaniu Francuzi i Amerykanie. Trudny czas to był.
A my kobiety czekałyśmy w domu. Na ulicy Wiejskiej w Kotulinie był krzyż i kobiety chodziły tam się modlić o powrót mężczyzn z wojny.
Pamiętam jak mama podnosiła moją rączkę i posyłałyśmy tacie błogosławieństwo w stronę Ligoty czyli na wschód – tam była Rosja a my tak bardzo tęskniłyśmy za nim.

A potem przyszli Ruscy.
W Kotulinie była gorzelnia i Niemcy uciekając nie wypuścili wódki ze zbiornika. Ruscy pili tę wódkę wiadrami. Brali wiadra co mama futrowała nimi świnie (co to znaczy futrować – pytam. Futrować znaczy karmić – odpowiadają kobiety). Potem Ruscy szli szabrować, mordować i gwałcić.
Ruscy byli głodni, szli tacy głodni na Berlin.

Zaczęło się piekło.

Młode kobiety musiały uciekać, chować się albo przebierać za stare.
Jedna z sąsiadek powiedziała Ruskim: idźcie do nich, bo tam są trzy panienki czyli moja mama i od mamy siostry. Przyszli i od babci chcieli panienek. Dwie siostry schowały się w skrzyni gdzie się nawozy trzymało. Udało się.

Nie było lodówek więc gospodynie przechowywały mięso peklowane w słoikach. Ruscy na placu rozpalili ogień i krupnik warzyli. Wzięli buraki z piwnicy i beczkę z zasolonym mięsem, dom miał słomiany dach więc babcia ze święconą wodą biegała, żeby się ten dach nie zapalił. Nie potrafili wyciągnąć mięsa ze zrabowanych słoików, więc ciotka podbiegła, żeby im pomóc (chodziło jej też o to, żeby nie zbili wszystkich słoików). Kolbą ją chcieli zdzielić. Na szczęście zdążyła pociągnąć za gumkę od słoika i jeden z Ruskich - ,,charaszo spasiba’’- i w ten sposób nie potłukli wszystkich słoików.

Budzik komuś zrabowali. Postawili na placu i jak zaczął dzwonić to tańcowali. Nie wiedzieli do czego służy budzik.

Na górze my mieli żyto, pszenice i jęczmień.
Pszenicy trochę zostało, to potem krewne przychodzili pieszo z daleka, bo był głód w mieście.

Jak przegrali Niemcy to już kobiety z dziećmi nie dostały ani grosza i prosiły nas o jedzenie. Ileż tu ludzi się przewijało…

Najpierw Ruscy wzięli konie (dziadek wtedy dostał wylewu). Potem wzięli krowy.
Wszystko wywozili do Katowic i na szersze tory do Rosji. Kazali kobietom z majątku gnać to bydło do Katowic, tam trzeba było krowy wydoić, oddać Ruskim mleko i zapakować krowy do wagonów. Jakie to było straszne jak brali te krowy…

U babci nas tu było dziewiątka dzieci, które przyszły od sąsiadek, bo ich matki były bez grosza.

Ruscy brali krowy z chlewa jedna po drugiej. Wyprowadzali je a babcia prosiła: zostawcie chociaż jedną, jak my będziemy żyć? Ciotka była odważna, wszystkie dzieci wygnała na plac i kazała tej dziewiątce ryczeć (płakać) a dzieci ryczały w niebogłosy. Rusek wychodził z ostatnią krową i jak wejrzał na dzieci coś w nim pękło i dała nazad tą krowę i cielaka. Ile ona potem ludzi wyżywiła ta krowa!

Ciotka z Miechowic osiem razy z wózkiem przyjeżdżała po jedzenie.

Babcia piekła chleby z tego co zostało. Czasem był żur a czasem kartofle z maślanką.
Ciotka z Miechowic przyszła nazad z dzieckiem a potem następnym razem przyszły z nią prosić o jedzenie trzy obce kobiety z miasta. Stały na dworze i czekały. Babcia też się z nimi podzieliła tym co miała.

Nikogo nie zostawiała bez pomocy.

A teraz Ci ludzie są inni (komentują kobiety).
A jak by kto do ciebie przyszedł i byłby głodny, nie dałabyś?

Dzieci głodne chodziły (wracamy do opowieści pani Małgorzaty). Babcia rozdzielała maślankę albo wodę z kapusty kiszonej.
Gotowaliśmy buraki ćwikłowe i z tego robiliśmy syrop na chleb. Pamiętam ten smak i garnki na piecu z burakami (woda musiała odparować).
Jak babcia wiedziała, że idą Ruscy to zabiła dwie świnie a mięso uwędziła. Całe to mięso schowała na strychu w wędzarniku a gliną z wapnem zamazała drzwiczki. Nie było śladu. Mięso pachniało więc na hakach zostawiła trochę kiełbasy dla niepoznaki, która szybko Ruscy ukradli. Po wojnie wyżywiła mnóstwo ludzi a oni z miasta przywozili nam węgiel i tak sobie radziliśmy.

To były dzielne i sprawcze kobiety…
Ruscy wypalili dużo Toszka. Dużo nieszczęścia i strachu.
Ojciec wrócił chory. Był wyniszczony, poszedł do szpitala. Całą wojnę walczył. Pod koniec wojny brali młodych chłopców do walki i on ich musiał jako ten doświadczony prowadzić. Z tą młodzieżą było strasznie - jak oni płakali i mamę wołali…
Babcia i dwie córki prowadziły dom. Dawały radę.
W 1947 urodziła się siostra, za trzy lata brat. Byłam najstarsza więc musiałam gospodarzyć.

Dawać radę.
Siedem lat podstawówki a potem praca na gospodarstwie.
A po latach jak chcieli mi przepisać gospodarkę, to okazało się, że trzeba mieć zawodówkę rolniczą i musiałam zdać egzaminy na mistrza rolnika. I najstarsza tam byłam ale udało się.
Cały czas tutaj na tym tutaj gospodarstwie.
Pięćdziesiąt lat w gospodarstwie.
Dwadzieścia siedem lat doiłam krowy rękami a potem jak kupiliśmy dojarkę, to mi się życie otworzyło. Wszędzie mogłam jechać. Byłam wolna.
Pielgrzymki, wszystkie święte miejsca, podróże, koła gospodyń wiejskich. Kobieta Roku (nominacja).
Ale zawsze wracałam do siebie.



Całe życie w jednym miejscu.
Kotulin.
Mała ojczyzna.
Dom kobiet.
Dom.

Filozofka Jolanta Brach-Czaina w ,,Szczelinach Istnienia'' pisze:
,,Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność (…) Gdy zrezygnowani przyznajemy, że nasze krzątactwo jest niczym, zaczynamy rozumieć, że zawiera wszystko.”

Pani Małgorzato, dziękujemy za niezłomne nadawanie sensu kobiecej codzienności!



Projekt "Poznam Panią Stąd, czyli o kobietach z Gminy Toszek" dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w programie Narodowego Centrum Kultury: Dom Kultury+ Inicjatywy Lokalne 2022.


Listopad 2022 r.
Katarzyna Szota-Eksner
Geek Factory