Kocham Was. Herstoria pani Zosi terapeutki ze szpitala w Toszku.

Pani Zosia – młoda terapeutka. Dojrzała - 83-letnia kobieta. Zadbana, w pięknej fryzurze. Z błyskiem w oku ale też w rezygnacji. Wszystko się miesza.
Bo widzi pani trzeba kochać to co się robi. A ja przecież bardzo kocham ludzi.

Pani Zosia nie chciała się ze mną spotkać, ale w końcu się zgodziła. Jest po poważnym wypadku. Nie czuje się dobrze. Dużo mówi o wypadku i o trudnościach, które ją spotkały. Tłumaczy swój gorszy stan i wciąż przeprasza. Ja jednak widzę niezwykle charyzmatyczną, piękną i energiczną kobietę. Dojrzałą. Siedzimy naprzeciwko siebie w dyżurce lekarskiej w szpitalu w Toszku. Pani Zosia jest drobna i niskiego wzrostu. Przez małe okno wpadają letnie promienie słońca. Sam budynek jest ogromny a jego mury potężne.


Pani Zosiu, zaczynamy?

Zawsze chciałam pracować z ludźmi chorymi psychicznie. Już jako nastolatka marzyłam o pracy z więźniami, sprawiającą problemy młodzieżą czy po prostu z ludźmi wykluczonymi przez społeczeństwo.

Kiedy Zofia Pisarek pojawiła się w szpitalu w Toszku, miała krótką spódniczkę, botki i błękitne włosy. To był początek lat sześćdziesiątych. Nowy dyrektor szpital doktor Molin – człowiek myślący nowocześnie - szukał terapeutów do nowoczesnego szpitala w Toszku.

Mieszkałam pod Przemyślem, byłam młodą dziewczyną- usłyszałam w radiu, że szpital psychiatryczny na Śląsku szuka terapeutów. Spakowałam się i wsiadłam do pociągu. Po prostu.

Byłam mała, drobna ciałem ale czułam się silna i czułam, że jestem potrzebna.
(Widzę Zofię jak stoi na stacji kolejowej z wielką walizką. Młoda kobieta. Całe życie przed nią.)

Dyrektor Molin powiedział: ,,Zrób coś takiego, żeby terapia wyglądała inaczej, żeby to w ogóle była terapia.”

I tak zaczęłam z pacjentami lepić garnki z gliny.

Jakie piękne prace powstały! Mam nadzieję, że ktoś je tutaj w szpitalu jeszcze przechował (pani Zosia rozpromienia się.)

W pierwszych latach pracując z chorymi pozwalałam im tworzyć ogromne formy ceramiczne. Nauczyłam się jak pracować z gliną a potem przekonałam szpital do zakupu pieca do wypalania ceramiki.

Były wystawy i mnóstwo wzruszeń.

A potem wpadłam na pomysł, że na grupie (grupa terapeutyczna – od autorki) będziemy omawiać powstałe prace.

Pacjentom bardzo się to spodobało. Zresztą lgnęli do mnie. Byłam blisko. Bliskość i relacje były dla mnie ważne. Mówiłam im, że ich kocham. Szłam na oddział i tak im mówiłam. To przecież byli ludzie chorzy, często odrzuceni przez rodziny a ja im mówiłam, że ich kocham. Rozumie, pani?

Kocham Was.

A potem dyrektor mnie zapytał: ,,Zosiu może byś kierowniczką pracowni została?” Zgodziłam się.

Zofia Pisarek pracowała jako terapeutka zajęciowa w szpitalu przez pięćdziesiąt pięć lat, była też kierowniczką Pracowni Terapii Zajęciowej dla całego szpitala.
(Jak to wszystko pomieściło się w tym drobnym ciele? Jak to możliwe?)

Zaczęło się od ceramiki (pani Zosia się zamyśla, przez chwilę siedzimy w milczeniu.)

W tamtych czasach wiele szpitali próbowało wprowadzić terapię zajęciową jako nowatorski sposób leczenia, ale nie wszystkim się udało.
Szpital w Toszku odniósł sukces – głównie dzięki pani Zosi.
Jeździliśmy z pacjentami na wycieczki. Miałam dużo zaufanie do pacjentów. Teraz jest inaczej (pani Zosia znowu się zamyśla).
Chodziłam z pacjentami do miasta. Uwielbiałam te nasze rozmowy w trakcie spacerów. Sztuka przyciąga osoby cierpiące psychicznie. To daje im siłę. Stają się też spokojniejsi.
A potem zaczęliśmy malować.

Wszystko to prace naszych podopiecznych – mówi z dumą pani Zosia, kiedy potem krążymy po rozległych korytarzach szpitala.

Zofia Pisarek w latach sześćdziesiątych była jedną z pierwszych osób, które ukończyły kurs terapii zajęciowej, wtedy jeszcze raczkującej dziedziny rehabilitacji osób zaburzonych psychicznie.

Różni ludzie przez te lata przewinęli się przez naszą pracownię: schizofrenicy, skazańcy, zdegradowani alkoholicy, młodzi ludzie uzależnieni od narkotyków czy dopalaczy.

,,Uczymy naszych pacjentów nowego życia, spojrzenia na nie z innej perspektywy – tłumaczy pani Zosia. – Zawsze proszę ich, żeby, na początek, coś namalowali. I okazuje się, że dominują w ich pracach czarno-szare kolory. Obrazki przepełnione smutkiem, agresją, lękiem, rezygnacją. Potem jest nasza wspólna praca i na końcu – konfrontacja. Zauważamy zwykle kolosalną zmianę. Pacjent się otwiera, czuje ważny, dowartościowany.” (docieram do wywiadu, jakiego pani Zosia udzieliła Nowinom Gliwickim kilka lat temu)

Kładliśmy te rysunki, obrazy na podłodze a potem każdy opowiadał co czuje. Długo dyskutowaliśmy. Nie jesteście wariatami, jesteście po prostu inni. Ktoś w końcu ich zaakceptował.

To był piękny czas.

Pięć lat temu oddałam kierownictwo Pracowni Terapii Zajęciowej młodszej koleżance. Miałam wypadek (twarz pani Zosi tężeje).

Straszny to był wypadek ale jakoś wyszłam z tego. Żyję. Ale nic już nie jest takie samo.
(Potem błądzę z panią Zosią po szpitalnych korytarzach. W wielu miejscach wiszą jeszcze obrazy malowane przez pacjentów, ale równie poruszające jest to, że każda napotkana osoba zagaduje do pani Zosi. Wszyscy ją tu znają. I kochają.)
Ze smutku kazałam powyrzucać obrazy z mojego okresu ale jak widać one wciąż tutaj są.

Często pacjenci, którzy opuszczali szpital dzwonili potem do mnie. Miałam kontakt z nimi. Część z nich jeszcze żyje. Część jest w domach opieki a niektórzy ułożyli sobie życie.

Pani Zosiu jeszcze ma pani w życiu tyle do zrobienia! (wyrywa mi się, kiedy mija nas kolejna osoba i z uśmiechem wita się z panią Zosią.)

Pani Zosia – młoda terapeutka. Dojrzała - 83-letnia kobieta. Zadbana, w pięknej fryzurze. Z błyskiem w oku ale też w rezygnacji. Wszystko się miesza.

Tak, tak. Dbam o siebie.

Zawsze lubiłam zwracać uwagę. ,,Pani Zosiu odkąd pani przyszła do Toszka, to zaczęłyśmy się wzorować na pani”– tak mówiły do mnie kobiety.
Ubierałam się atrakcyjnie. Kolorowo. Byłam rozpoznawalna.
(Kolorowy ptak – myślę sobie.)

Nigdy nie chciałam wyjechać z Toszka. Dobrze mi tu. W niewielkiej miejscowości nie potrzeba dużo czasu, aby wszyscy dowiedzieli się kim jesteś. I tak jest do teraz.
Pani Zosia jest ważną postacią kobiecą w Toszku. Wszyscy ją tu znają.

Po tym wypadku to ja kotuś zaczęłam zapominać. A przecież przez całe życie miałam dobrą pamięć.
Ale wciąż lubię rozmawiać z ludźmi. I uśmiecham się do nich.

Całe moje życie jest tutaj. Po wypadku nie wróciłam już do pracy, ale też nie wyjechałam stąd. Zresztą dokąd bym miała jechać? Cały moje życie to szpital w Toszku.
Mam siostrę ale jest już staruszką. I córkę – też jest terapeutką, ale mieszka w Szwajcarii.
Ja jestem drobna i mała, ale jakaś siła we mnie jest (powtarza pani Zosia). Trzeba żyć póki się da.
Tyle rzeczy pięknych i tyle ciekawych mogłam opowiedzieć, ale teraz już nie umiem.
(To może ja spiszę to co mam i przyniosę do przeczytania?
Dobrze, dobrze słoneczko - odpowiada pani Zosia.)

Długo jeszcze chodzimy po korytarzach i szukamy prac, które pani Zosia tworzyła z pacjentami.

Pani Zosia. Nasza kochana pani Zosia.


PS ,,O pani też maluje usta na taki zdecydowany kolor’’ (pani Zosia patrzy na mnie badawczo)

Tak, też!
Żyj z całych sił. I rób co kochasz. (Pani Zosia żegna się ze mną bardzo serdecznie).

Kiedy przyjdziesz pokażę ci
moje blizny
łzy
drogę
od serca do pępka
i dalej

a na deser dostaniesz
słodką
garść

malin
(Wiersz Magdaleny Goik z jej najnowszego tomiku)

Projekt "Poznam Panią Stąd, czyli o kobietach z Gminy Toszek" dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w programie Narodowego Centrum Kultury: Dom Kultury+ Inicjatywy Lokalne 2022.

Listopad 2022 r.
Katarzyna Szota-Eksner
Geek Factory